czwartek, 30 marca 2017

Przedpremierowo: Ewa Karwan-Jastrzębska "Sobowtór"

Serwus Ludu Książki! Dzięki uprzejmość Wydawnictwa Akapit Press, które mimo ostatnich zawirowań w postaci dwumiesięcznej ciszy na blogu, zaufało mi i udostępniło przedpremierowo najnowszą powieść Ewy Karwan-Jastrzębskiej śpieszę do Was, by opowiedzieć słów kilka o "Sobowtórze". Gotowi? Zaczynamy!

Co mnie ucieszyło - historia, o której opowiada nam na przemian Zuzanna i Michał, to miasto, w którym mieszkam - Warszawa. Mogłam zatem faktycznie znaleźć się w opisywanym, zatłoczonym metrze, przed liceum Reymonta, na Żoliborzu i Mokotowie. Zupełnie inaczej czyta się powieść, gdy sam na co dzień przewijasz się w opisywanych miejscach. W magiczny sposób książka przestaje być fikcją. A... nie wiecie kim są Zuza i Michał. Otóż, to po prostu uczniowie liceum, o którym pisałam wcześniej. Z tym wyjątkiem, że nie są oni zwykłymi licealistami. Spójrzmy prawdzie w oczy, nie ma czegoś takiego jak "zwykły nastolatek". To czas, w którym kształtujemy samego siebie. Szukamy dla siebie miejsca w świecie, interesujemy się milionem rzeczy i z dnia na dzień zmieniamy zdanie na temat tego, jaką drogę zawodową wybierzemy sobie w życiu. Dlatego też okres ten bogaty jest w miliony zawirowań, potknięć i zawodów. Czy tym razem będzie podobnie?

Michał właśnie w tym roku przeniósł się do Reymonta, a jego piękna buźka wprost nie pozwala mu się odgonić od zauroczonych dziewcząt. Z poprzedniej szkoły musiał się wynieść za sprawą nagromadzonych po drodze przygód. Nie rozumiał się z jednym z profesorów, a jego była (?) dziewczyna i skłonna do histerii matka zafundowały mu osobistego kuratora. Zuzanna zaś uczy się tu już jakiś czas, ma swoich znajomych i przyjaciół. Sama również podobno jest niczego sobie, ale z niczym się nie spieszy, nie chłopcy jej teraz w głowie. Chce robić zdjęcia. Nie takie, które wylądują potem w reklamie kremu do twarzy albo w kolorowym magazynie dla kobiet. Zuza chce robić zdjęcia, w których pokaże coś więcej - pokaże prawdę o świecie, o życiu, o człowieku, nawet jeśli praca taka miałaby być niebezpieczna. Oczywiście kwestia skupienia się na edukacji i talencie zmienia się jak za dotknięciem magicznej różdżki, gdy na horyzoncie pokazuje się nowe, szkolne ciacho. Mimo, że dziewczyna mocno się przed tym broni, coś zbliża ją do nowego kolegi. Ale co jeśli Michał ma już nieco za uszami, niemałą tajemnicę i pewną dość kłopotliwą słabość? Czy Zuza da się skusić flirtom chłopaka? Czy na pewno będzie z nim szczęśliwa i znajomość ta pozwoli jej dalej się rozwijać? By się tego dowiedzieć musicie koniecznie zajrzeć do "Sobowtóra". Historia tej dwójki z pewnością wciągnie nie jedną z Was i pozwoli się nieco rozmarzyć. 

Czy książka mi się podobała? Z pewnością! Lubię przypominać sobie czasy pierwszym miłosnych zawirowań i podobne teksty wprowadzają mnie w przyjemną nostalgię. Choć przyznać muszę, że nie miałam tak ciekawego okresu licealnego, jaki ma Zuzanna. A jeśli o niej już mowa, to bardzo spodobała mi się postać stworzona przez Ewę Karwan-Jastrzębską. Zuza jest mądrą dziewczyną, ceniącą sobie rodzinę, naukę i pasję. Ma niesamowicie szeroką wiedzę nie tylko z przedmiotów czysto szkolnych, ale również spoza nich. Tak jak ja pasjonuje ją sztuka czy to w formie książek, filmów, wystaw czy fotografii. To dobra postać do naśladowania, do wzorowania się na niej na płaszczyźnie jednostkowego rozwoju i wiary w swoje talenty. Mogłabym zaprzyjaźnić się z Zuzą, jestem o tym przekonana. 

Podsumowując - czekajcie na premierę, bo warto!


Za udostępnienie tekstu jeszcze raz bardzo dziękuję Redakcji Wydawnictwa Akapit Press :) 

czwartek, 23 marca 2017

Jessie Burton "Muza"

Drugi post w tym miesiącu? Czy to możliwe? Wow! Haha, oczywiście nabijam się sama z siebie, ale obiecałam, że będę publikować częściej i wrócę powolutku do regularnego pisania, więc walczę, by tak było. Poza tym książka, o której będzie mowa totalnie skradła moje serce, wyrwała mi je z piersi, dodała mu czerwieni i wrzuciła z powrotem. Jestem oczarowana Jessie Burton i już wiem, że będzie jedną z moich ulubienic. Niech pisze jak najwięcej! Ja poczekam. 
Czym tak się zachwycam? Powieścią noszącą tytuł "Muza". Opowiada ona historię niezwykłego obrazu i ludzi, których historia jest w nim ukryta. Od pierwszych stron książka trzyma w napięciu i pobudza wyobraźnie. Sami zaczynamy snuć podejrzenia, tworzyć teorię i rozmyślać nad zakończeniem historii. Przede wszystkim autorka rozpieszcza nas tworząc dwa wątki czasowe. Płynie wędrujemy między przedwojenną Hiszpanią, a londyńskimi latami sześćdziesiątymi. Wszystko z czasem się zazębia i prowadzi do rozwikłania tajemnicy. 
"Muza" to również opowieść o kobietach, o ich namiętnościach, obawach i skrywanych bólu i nadziei. Odelle, Oliwia, Teresa, Marjorie, Sara, Pamella, Cynthia - każda ma jakieś oczekiwania wobec życia i próbuje odnaleźć się w dziwnym świecie, w którym przyszło im żyć. Odelle dzielnie stawia czoła Londynowi, który w jej wyobrażeniach miał być rajem na ziemi, okazuje się zaś okrutnym i bezdusznym miastem. Oliwia zaś przeprowadza się do innego państwa i tam poszukuje prawdy o sobie, o swoim talencie, o rodzinie i o zaufaniu. Trafia jednak na wieś, w której powoli rodzą się hiszpańskie, skrajne myśli polityczne, które prędzej czy później muszą wybuchnąć niosąc ze sobą nieszczęście i zniszczenie. Pierwsze skrzypce w historii grają jednak obrazy. To one są przyczyną następujących po sobie wydarzeń w życiu obu kobiet. Co skrywa się za ich płótnem? 
Czy życie jest proste? Nie. Czy sztuka i talent ujawniają się w sposób prosty? Nie. Czy życie skrywa przed nami tajemnice? Oczywiście. 
Jessie Burton pisze w cudny sposób - zrozumiale, ale ze smakiem. Tworzy wspaniałe światy i charaktery. Wszystkie postaci są z krwi i kości, pełne temperamentu, myśli i uczuć. Nie sądziłam, że lektura tak bardzo przypadnie mi do gustu, ale chyba potrzebowałam opowieści tajemniczej, pełnej emocji i sztuki. Na półce już czeka "Miniaturzystka", a ja serdecznie polecam Wam sięgnięcie po "Muzę", bo warto! Sama aktualnie czytam "Wolnych Ciut Ludzi" Terryego Pratchetta, więc bądźcie czujni! Serwus, Ludu Książki!



czwartek, 9 marca 2017

J.K. Rowling, Jack Thorne, John Tiffany "Harry Potter i Przeklęte Dziecko"

Witajcie. Pierwszy post po długiej przerwie spowodowanej uczelnianymi i zdrowotnymi zawirowaniami i nie będzie to pochlebny tekst. Niestety. Pierwszy raz chyba napiszę, że coś mi się zupełnie nie podobało. Złapałam za coś, na co długo czekałam i o co jeszcze dłużej się martwiłam. Niestety, moje ciemne myśli się ziściły. Historia ze świata Harrego Pottera, pisana we współpracy z J.K. Rowling - coś, co powinno mnie, osobę, która dzięki tej autorce zaczęła zaczytywać się w książkach, zachwycić i przyprawić o zawał z radości, najzwyczajniej w świecie zasmuciła. Już tłumaczę, co się stało. 
Najpierw krótka wstawka o fabule. Pamiętacie ostatnią scenę, w której dorośli Potterowie i Weasleyowie stoją na stacji i żegnają swoje dzieci, które wsiadają do ekspresu do Hogwartu? W tym miejscu zaczynamy "Przeklęte Dziecko", a głównym bohaterem tej historii jest Albus - syn Harrego. Chłopak, jak każde dziecko w jego wieku, trochę się boi, do tego ma ojca bohatera, więc myśl o tym, że nie spełni wymagań innych jest tym bardziej przytłaczająca. I teraz się zaczyna. Albus zaprzyjaźnia się ze Scorpiusem (synem Dracona), trafia do Slytherinu, nie za bardzo idzie mu w szkole, on i Scorpius przeciw wszystkim, Albus nie lata dobrze na miotle, kłóci się z ojcem, odsuwa się od ojca, przestaje przyjaźnić się z dziećmi Weasleyów, ojciec na niego krzyczy, kropka. Po tym jakże szybkim przeglądzie skrajnych momentów i dziwnych wydarzeń następują kolejne, już nieco bardziej w stylu magicznego świata, ale nadal strasznie pędzące źródło przygód. Otóż Albus i Scorpius zamierzają uratować Cedrica Diggory`ego. Jak to się rozwija nie mogę Wam napisać, bo niechcący mogę zaspoilerować Wam zbyt wiele. Podpowiem tylko, że we wszystko wplątany jest zmieniacz czasu. 
Wszystko dzieje się w zawrotnej prędkości i nie za bardzo masz czas zastanowić się nad tym, co, kto czuje mimo, że wyrażają swoje emocje na głos. Nie podoba mi się przenoszenie świata magii w granice dramatu. Czułam się trochę jakbym czytała średniej klasy fanfiction. Historia jest ciekawa, ale to nie to. Poza tym cała otoczka postaci, które przecież tak dobrze znam, a które z upływem lat zmieniły się nie do poznania potwornie mnie zasmuca. Ron jest jakiś tandetny, Hermiona zbyt poważna, Harry robi z siebie sierotę, dzięki Bogu Ginny nie zawodzi i niezmiennie jest moją ostoją. Brakowało mi również innych bohaterów serii, bo jeśli nawet wzmianka o nich gdzieś się pojawiła, to była zdecydowanie niewystarczająca. Brzmię teraz pewnie trochę jak obrażona i niezadowolona z wyboru rodziców nastolatka, ale od początku pisałam Wam, że nie jestem profesjonalnym krytykiem literackim i wszystkie moje recenzje będą w stu procentach subiektywne. Sami się na to pisaliście. ;)
Czy polecam Wam przeczytać tę sztukę? Tak. Nie zajmie Wam to długo, a nigdy nie można w pełni polegać na opinii innych. Kto wie, może Wam konwencja ta bardziej przypadnie do gustu? Znam kilka osób, którym lektura "Przeklętego Dziecka" zdecydowanie się podobała, więc nic straconego! :) 
Tymczasem żegnam się z Wami. Kolejna recenzja będzie dotyczyła czegoś weselszego. Sięgnę po kolejną część "Jeżycjady" lub do czytanej w tej chwili "Muzy" Jessie Burton. Zaglądajcie tu czasem! Serwus, Ludu Książki!