piątek, 13 kwietnia 2018

Joanna Kmieć "Tajemnica trzynastego piętra"

Wiecie jaki mamy dziś dzień? Piątek trzynastego! Niby pechowy, choć u mnie to chyba niezupełnie. Więcej przykrości wprowadza w moje życie regularny, cotygodniowy poniedziałek, niż ten dziwny dzień kiedy podobno czarne koty przechodzą przez ulicę częściej, a lustra zbijają się na potęgę niosąc z sobą kolejne i kolejne lata nieszczęścia. W tym miejscu muszę Wam powiedzieć też, że znam ludzi, którzy uważają, że w metaforyczny piątek trzynastego przytrafiają im się zawsze żeby nadzwyczajnie szczęśliwe. Znalezione na ulicy pieniądze, wygrana biletu do kina, kwiatek od nieznajomego na ulicy, czaicie? Takie rzeczy. Tak więc liczba "13" dla niektórych będzie urzeczywistnieniem zła, dla innych szczęśliwym numerkiem, niemniej jednak jest w niej coś niebanalnego, co odkryli również Oli i Tośka.

Tak, możecie już pytać kim jest ta dwójka. Otóż Oliwier i Antonina, to bohaterowie książki Joanny Kmieć, którą wczoraj połknęłam w sposób prędki i przyjemnie niezobowiązujący. Ich przygoda rozpoczyna się dnia kiedy od deszczowego lata w Polsce ratuje ich podróż biznesowa mam do Szwecji. Szwecji, w której wbrew wszystkim oczekiwaniom jest słonecznie i przyjemnie ciepło. Oli jest bardzo podekscytowany nowym miejscem, biznesowym hotelem i atrakcjami, które czekają ich podczas tegorocznych wakacji. Jedyny szkopuł tkwi w wilgoci. Otóż pojawia się ona niespodziewanie, w miejscach, gdzie jej widok zupełnie pozbawiony jest logiki. Takimi jak winda, czy pluszowa maskotka. Podczas jednej z hotelowych wycieczek kuzynostwa mokra zagadka zostaje wytłumaczona. Dzieciaki dostają się na 13 piętro, które z powodu przesądów, którymi kierują się niektórzy właściciele noclegowni i ich goście, w większości hoteli jest po prostu wyłączone z użytku. Gdy winda się zacina, a pulpit ukazuje wcześniej nieobecny guzik z cyferkami jeden i trzy Oliwier już wie, że to nie może być przypadek. Wakacjowicze lądują w miejscu dziwnym, gdzie woda po kostki pokrywa cały korytarz, a drzwi do pokoi są zamknięte. Niedługo jednak okazuje się, że miejsce to zamieszkuje rodzina przesympatycznych trolli, które opowiadają dzieciom jak trafiły do tego niezwykle zwykłego miejsca, a z każdym słowem smutnej historii poziom wody wokół nich się podnosi. Nasi cudowni bohaterowie niewiele myśląc postanawiają pomóc nowo poznanym przyjaciołom i w jednej chwili zabierają się do pracy. Szkoda tylko, że nikt z dorosłych nie zdaje im się wierzyć. Trudno, muszą poradzić sobie sami!

Koniec z przybliżeniem fabuły, ale nie zapominajmy o tym, co tygryski, a w tym przypadku ja, lubią najbardziej, czyli sferze wizualnej książki. Te ilustracje! Minimalistyczne cudeńka, które we wspaniały, nienachalny sposób umilają lekturę. Podoba mi się ich kreska i forma zanikania kształtów. Zdradzę Wam też pewnego rodzaju sekret. Gotowi? Z doświadczenia, które dało mi przebywanie z dzieciakami mojego rodzeństwa i kuzynostwa wiem, że dzieci, które zaczynają czytać "prawdziwe książki", czyli chwytają za te nieco grubsze, które na stronie mają więcej niż dwa zdania cenią sobie ilość przeczytanych stron. Rozumiecie myk? Na początku przygody z książkami już nie dla maluchów dobrze jest zadbać też o to, by trochę ilustracji się pojawiło właśnie po to, by nasz mały czytelnik mógł się pochwalić, że przeczytał już 122 strony (sic!). Tak niewiele, a taka radocha! Gwarantuję!

Podsumowując: książkę serdecznie polecam wszystkim maluchom, które kochają przygody, niesamowite stwory i tajemnicze zagadki. Historia jest niebanalna, pełna humoru i takiego prawdziwego człowieczeństwa (nawet w stworach, które nazwałabym raczej "człekopodobnymi"). Ja sięgam po kolejną książkę, a Was pozostawiam z klasycznym pozdrowieniem: serwus, Ludu Książki!


 

Za książkę i możliwość jej zrecenzowania bardzo dziękuję Redakcji Wydawnictwa Akapit Press :) 

poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Małgorzata Musierowicz "Ciotka Zgryzotka"

Zacznijmy od tego, że absolutnie zazdroszczę wszystkim Wam, którzy jeszcze nie czytali najnowszej części "Jeżycjady" lub są w jej trakcie. Tak bardzo chciałabym to czytać od początku kolejny i kolejny raz. Oczywiście mogłabym przeczytać "Ciotkę..." po prostu od nowa, ale wiadomo, to nie to samo. W każdym razie świeżynka od Małgorzaty Musierowicz przyszła dokładnie w chwili, kiedy jej potrzebowałam. Bo tęsknota za ciepłem Borejków nigdy się nie kończy, a wzmaga ją niekończąca się szaro-bura zima.


Tym razem witamy tę niezwykłą rodzinę tuż przed ślubem Józinka, przed narodzinami pierwszego dziecka Ignacego Grzegorza i przed pierwszym rokiem studiów Łusi i Ani. Przez cały ten rodzinny rozgardiasz przeprowadzi nas młodsza siostra tej ostatniej - Nora. Nora... cóż za imię, prawda? Człowiek chciałby mieć coś bardziej finezyjnego we własnym ja, a jeśli nie, to chociaż normalnego. No, ale nic, widocznie życie młodszej Górskiej takie właśnie być musi - skazane na niewłaściwe decyzje rodziców. I na ich tyraństwo, na ich władczość, na okrucieństwo. I nikt w tym wszystkim nie zauważa nawet Nory i jej, bądź, co bądź, dobrych intencji. 

W każdym razie lato się kończy, a Nora ma okazję na chwilową ucieczkę od ciągnącej się w nieskończoność kary za szkolne pomówienie. Ląduje pod dachem Ruinki, której kondycją opiekuję się ciotka Ida. Nora ma nadzieję, na chwilę oddechu, na relaks i spokój, ale jak możecie się domyślić nie to jest jej dane. W zamian otrzymuje rygorystyczną dietę cioci, która ma prawdziwego świra na punkcie zdrowego żywienia, listę zadań domowych od niej i nieprzyjemny zbiór smsów, które zupełnie pozbywają ją dobrego nastroju. Poza tym nie wiem, czy zdajecie sobie z tego sprawę, ale Nora jest delikatnie rzecz ujmując waleczna i nie lubi, gdy jej się przysłowiowo dmucha w kaszę. Zatem gdy tylko dowiaduje się, że podpisany w wiadomościach "Dentysta", to nie byle kto, ale najfajniejszy chłopak w szkole, mieszkający (zdaje się) po drugiej stronie jeziora przy Ruince natychmiast postanawia sprawę wybadać. I to chyba nie jest najlepszy pomysł, bo typowo dla siebie pakuje się w kolejne kłopoty...

W to, że Ida jest ciotką zgryzotką nikt chyba nie wątpi. Ma swój charakterek, lubi pomarudzić i uprzykrzyć nieco życia. Niechcący, ale jednak. Co zatem, jeśli w rodzinie borejkowatych jest więcej niż jedna taka postać? I co jeśli bycie właśnie taką postacią pozwoli zdefiniować własne ja i nareszcie zaakceptować samego siebie?

"Ciotka Zgryzotka" mnie absolutnie nie zawiodła. Przyniosła uśmiech, wzruszenie, nieco nostalgii i myśl o tym, że należy doceniać życie w zdrowiu, z bliskimi u boku. W przypadku "Jeżycjady", jak wiadomo, moje minimum obiektywizmu nieco zanika, bo ukochałam sobie tę serię szczerze już dawno temu. Mimo wszystko, bez przerwy polecam wszystkie części serii Małgorzaty Musierowicz każdej dziewczynce, dziewczynie i kobiecie, które spotkam na swojej drodze. Głęboko wierzę, że niejednej z nich lektura tych książek przyniesie ulgę i pocieszenie, jak i mi przynosi. Także i Ty, Czytelniku, jeśli dotarłeś aż tutaj wiedz, że autorka tego tekstu serdecznie namawia Cię do zaprzyjaźnienia się z Borejkami i najnowszą "Ciotką Zgryzotką".

PS. Wreszcie zdobyłam egzemplarz z autografem autorki! Wyobrażacie sobie moją bezgraniczną radość? Serwus, Ludu Książki!

Za książkę i możliwość jej zrecenzowania bardzo dziękuję Redakcji Wydawnictwa Akapit Press :)