wtorek, 19 czerwca 2018

Brandon Sanderson "Z mgły zrodzony"

Chyba odkryłam kolejnego autora, który trafi na listę ulubieńców. A wszystko dzięki temu, że dostałam od Świętego Mikołaja prezent, od którego wzbraniałam się wiele lat i który uważałam poniekąd za koniec cudownej epoki papieru. Tak, mowa tutaj o czytniku książek elektronicznych. Gdyby nie on i możliwość dotarcia do tańszej i dużo lżejszej wersji książki (waga jest szczególnie znacząca w przypadku, gdy czyta się w komunikacji miejskiej, albo podczas nudnych wykładów), to chyba nie zdecydowałabym się na zakup książki, którą oznaczyłam wielkim znakiem zapytania. Skąd ten pytajnik? Otóż słyszałam o Sandersonie wiele dobrego już wcześniej, ale zazwyczaj gdy ktoś poleca mi książkę używając do tego miliona słów pochwały i zachwytu, mam wobec niej ogromne oczekiwania i rzeczona wspaniałość finalnie mnie potwornie zawodzi. Złamane serce, płacz, rwanie włosów z głowy, te sprawy, rozumiecie? W tym wypadku jednak, całe szczęście, nie nastawiałam się zbytnio na arcydzieło i dzięki temu uratowałam samą siebie od ogromnej tragedii!

Ale do rzeczy. Wyobraźcie sobie świat, w którym brakuje zieleni, z nieba którego zamiast deszczu spada popiół. Świat który dzieli się na bogatych i przymierających głodem. Świat, w którym przeżycie wydaje się nie mieć sensu. W takim właśnie miejscu poznajemy naszych bohaterów - nastoletnią Vin i ocalałego Kelsiera. Ona, to członkini złodziejskiej szajki skaa, która to grupa stara się zwinąć możliwie jak największą kwotę niezauważalnie dla strażników spokoju w Luthadelu. On, to genialny rzezimieszek, który od chwili ucieczki z aresztu Ostatniego Imperatora zmienia swoje plany na zdecydowanie bardziej altruistyczne, niejako wręcz cudotwórcze. Ich ścieżki krzyżuje pozorny zbieg okoliczności. Trudno bowiem mówić o przypadku w chwili gdy obojga naszych towarzyszy łączy coś tak niezwykłego jak allomancja. To niezwykłe słowo określa rodzaj magii pozwalający władającym nią ludziom na spalanie metali, a wraz z tą czynnością ich ciału na rzeczy niespotykane.

Skoro już udało mi się niejako wprowadzić Was w klimat, który stworzył specjalnie dla nas Brandon Sanderson pozwólcie, że przejdziemy do konkretów. Otóż Kelsier tworzy zupełnie nową szajkę przestępców, która ma wprowadzić w mieście totalny chaos i przejąć władzę nad stolicą. By tego dokonać musi poradzić sobie z arystokracją, wojskiem i samym Ostatnim Imperatorem. Jak to bywa w świecietam gdzie przygoda, potrzebna jest również drużyna. Idąc za ciosem Kel zbiera pokaźną grupę miejskich zbirów, z których każdy włada wyjątkową zdolnością. Tym sposobem i Vin zostaje wciągnięta do niezwykłego planu. Jej rola polega na wcieleniu się w rolę jednej z młodych arystokratek, by dzięki temu wyciągnąć jak najwięcej informacji z cotygodniowych bali i innych spotkań beztroskiej młodzieży wyższych sfer. Co jednak, jeśli Vin zatraci siebie podczas takich przemian? Problemem może okazać się również swego rodzaju słabość naszej bohaterki do pewnego panicza oraz niezwykły dar Kelsiera do pakowania się w tarapaty na granicy życia i śmierci. Czy plany przyjaciół mogą się ziścić? Czy uda im się obalić Ostatniego Imperatora? A co z ludzką stroną każdego z nich? Podobna misja może przynieść wiele strat i krzywdy nie do naprawienia.

"Z mgły zrodzony" jest jednym z grubszych tomiszczy, które ostatnio czytałam, a mimo to połknęłam je w zaledwie chwilkę. Język, którym posługuje się Sanderson jest prosty, ale bynajmniej nie kolokwialny czy zbrutalizowany. Historię czyta się więc z odczuwalną łatwością zatrzymując się jedynie na początku podczas poznawania nazw własnych i imion. Książka jest też przykładem doskonałego wyważenia między akcją, dialogiem i opisem. Jeśli tak jak ja, lubicie mieć jasno naszkicowany świat, w którym się poruszacie, to w przypadku tej lektury, będziecie zachwyceni ponurością, mgłą i brudem wypływającym ze stron "Z mgły zrodzonego". Dodatkowo postaci są również pełne życia - niejednoznaczne, wzbudzające w nas nie tylko sympatię, ale też zrozumienie, czy złość z powodu przywiązania, które rodzi się z każdym kolejnym zdaniem. 

Nie wiem czy podsumowanie w tym przypadku jest w ogóle potrzebne, zważywszy na całą masę pochwalnych słów, które przed sekundą padły. Dodać mogę jedynie tyle, że jestem po dobrych dwóch tygodniach od zakończenia czytania, a nadal się zachwycam i zacieram ręce na kolejne lektury spod pióra Sandersona. Ach gdybym tylko nie musiała 8 godzin dnia spędzać za biurkiem w pracy! Tyle książek na mnie czeka!

Mała dygresja: sekundę temu, nieco zdziwiona odkryłam, że "Z mgły zrodzony" jest pierwszą częścią trylogii. A to oznacza, że mam jeszcze trzy, prawdopodobnie równie świetne książki przed sobą! Potwornie mnie to cieszy i już nie mogę doczekać się lektury. W każdym razie, polecam się na przyszłość i już teraz zapraszam Was za jakiś czas na kolejne recenzje Sandersona i nie tylko. Serwus, Ludu Książki!

środa, 6 czerwca 2018

Andrzej Pilipiuk "Oko Jelenia" (seria)

Z rzadka piszę tutaj na temat książkowych serii, które przeczytałam i na temat których mogę mieć kilka słów do powiedzenia. Jest tak zwykle dlatego, że recenzuję Wam każdą książkę oddzielnie i choć mogłabym tworzyć wpisy podsumowujące daną grupę, to jednak brakuje mi często koncepcji na tego typu felietony. Jako, że jednak udało mi się ostatnio skończyć pewien cykl, który czytałam już od dobrych kilku lat (o zgrozo!), a tutaj nie znalazła się właściwie recenzja ani jednej z części "Oka Jelenia", to spróbuję coś na ten temat napisać i przy okazji sprawdzić się w tekstach o więcej niż jednej książce. 



Głównym założeniem serii o tajemniczym "Oku Jelenia" jest koncepcja podróży w czasie i zaangażowanej w nią ufoludków o wyglądzie zgoła różnym od tego, który pokazywany nam był w "Archiwum X", czy "Facetach w czerni". Nasi przybysze z kosmosu przybierają raczej postaci mało charakterystycznych zwierzaków, nie zaś obleśnych, przerośniętych robali, czy człekokształtnych z ogromnymi czaszkami. Odwiedzają oni naszą planetę bynajmniej nie w celu fascynujących odkryć antropologicznych, a raczej by eksploatować i przeszukiwać planetę pod kątem tajemniczego przedmiotu, który po krótkim czasie okazuję się być "duszą" jednego z kosmicznych uzurpatorów.

I choć początek, który Wam przedstawiłam może nakłaniać do rozmyślań nad kulturą sci-fi, to jednak książek tych nie zaliczyłabym akurat do tego gatunku literatury. Dlaczego? Otóż po świecie "Oka Jelenia" prowadzą nas właściwie trzy postaci: Marek (nauczyciel informatyki z naszych czasów), Staszek (nastolatek, również z naszych czasów) i Hela (dziewczyna wyrwana wprost z dziewiętnastego wieku). Nie wiem czy powinnam tu też nadmieniać, że Hela posiada coś na zasadzie swojego żydowskiego alter-ego, ale właściwie przyjemniej będzie Was chyba zostawić w pewnym niedopowiedzeniu. Cała nasza trójka została przeniesiona w różnych momentach swojej historii do dalekiej przeszłości w ramach wyboru między życiem a śmiercią. Przeszłość ta, to wiek czternasty, a zadanie dzięki któremu żyją, to odnalezienie tytułowego "Oka Jelenia", które okazuje się szczególnie ważnym elementem w funkcjonowaniu Hanzy (związek miast handlowych w północnej Europie). 


I teraz wyobraźcie sobie. Przenosicie się o stulecia wstecz, gdzie nie ma prądu, nie ma podstawowych lekarstw, gdzie Wasza wiedza tak szeroka w porównaniu z tutejszymi jest po prostu zbędna, a Wy musicie się odnaleźć jak najprędzej w nowej rzeczywistości, bo inaczej cóż... długo nie pożyjecie. Do tego za szefa macie wredną łasicę, która wymaga od Was niemożliwego. A ludzie w okół tak nieufni wobec siebie nawzajem, wobec Was przywdziewają zbroje z tytanu. 

Każda część "Oka Jelenia", to inny moment w walce o przetrwanie w czternastym wieku. Kolejne części pozwalają nam poznawać nowe miejsce na zapomnianej już mapie Europy, zwyczaje ludzi żyjących wieki temu. Przedstawiają nam coraz to nowsze postaci równie fascynujące i wyjątkowe, co nasi bohaterowie. Wszystko pisane jest z charakterystyczną dla Pilipiuka nutką sarkazmu i czarnego humoru, co mnie osobiście najbardziej ujmuje w jego twórczości. 

Co ciekawe (i tutaj pewnie zaskoczę znaczną część z Was) najbardziej podobała mi się ostatnia książka z serii. Interesujące jest to o tyle, o ile wydawało się, że siódma część pisana już była z lekka na siłę. Świadczyć o tym może fakt zakończenie "Sfery Armilarnej", które to zakończenie mogło śmiało zamknąć temat oka jelenia, odskok od ogólnie przyjętej koncepcji podróży w przeszłości, bez wyjątku, wszystkich naszych bohaterów i czas rzeczywisty, który należało czekać na powieść z cyferką "siedem". To, co przechyla szalę na poczet "Sowiego Zwierciadła", to niekonwencjonalność, odskok od fabuły poprzednich części i wprowadzenie zupełnie nowych, krwistych bohaterów. I sposób, w który Pilipiuk rozwiązał nacechowany romantyzmem związek Heli i Staszka oraz tęsknotę Marka do Warszawskiej rzeczywistości XXI wieku! To była lawina wydarzeń, której nie wiem jak Wam, ale mnie naprawdę było trzeba. Lubię, gdy pisarze nie stawiają na banalność i landrynkowe zakończenia. 

Podsumowując: do tej pory nie przeczytałam wielu ksiażkowych serii, choć zależność ta wydaje się zmieniać, zważywszy na książki, po które ostatnio sięgam. Cykl "Oko Jelenia" szczerze polecam, zwłaszcza osobom, które szukają czegoś lekkiego, ale nie banalnego. Mnie lektura wszystkich siedmiu części przyniosła radochę i nie żałuję czasu nad nimi spędzonego. Po za tym cenie sobie Pilipiuka i jego styl, bo potrafi zaskoczyć fabułą i wciągnąć w kreowany świat.