poniedziałek, 29 lipca 2019

Brandon Sanderson "Rytmatysta"

Ciężko jest pisać, kiedy nie ma się tak zwanej "weny". Czym jest wena? Nie wiem. Nie utożsamiam jej ze słownikową regułką. Uważam, że jest raczej czymś na pograniczu ochoty, możliwości i sił witalnych. Szukałam zdania, którym mogłabym rozpocząć tę recenzję od dobrych kilku dni. Najpierw napisałam zakończenie posta, potem opis książki i dopiero na samym końcu zdobyłam się na zwalczenie blokady i nakreślenie swego rodzaju prologu. Czym go podsumować? Może pewnym wyzwaniem? Wyzywam samą siebie do tego, by w przyszłym miesiącu w końcu wypełnić płótno, które stoi za biurkiem i czeka na odkurzenie już od jakiegoś czasu. Stworzę coś pięknego! Cudnie! To teraz istota rzeczy - recenzja.

Przenieśmy się do alternatywnej rzeczywistości, gdzie losy świata potoczyły się odmiennie od historii, którą my znamy. Kształt świata również różni się od naszego. Doskonałym przykładem zmiany są Stany Zjednoczone, które w rzeczywistości stworzonej przez Sandersona stanowią grupę zbitych ze sobą wysp. Ponadto świat ten pogrążony jest w walce toczącej się na Nebrasku. W bitwach udział biorą Rytmatyści i dzikie kredowce zagrażające bezpieczeństwu ludności cywilnej. Kredowce, to stworzenia dwuwymiarowe zazwyczaj rysowane przez Rytmatystów. Tu też ukryte jest wytłumaczenie kim są Rytmatyści - to ludzie o wyjątkowych zdolnościach ożywiania linii tworzonych wyłącznie przy pomocy kredy. Sztuką to fascynuje się nasz główny bohater - nastoletni Joel. 

Mimo bezgranicznej miłości do rytmatyki Joelowi nie jest dane nią władać. Uczy się w Akademii Armedius wyłącznie dzięki temu, jego ojciec był wytwórcą kredy, a wykładów z ukochanej dziedziny słucha nielegalnie, kryjąc się w salach pod pretekstem dostarczania przesyłek i listów. Pewnego dnia życie obiera zupełnie nowy kierunek. Joel postanawia wykorzystać możliwość, którą daje mu los i pracować fakultatywnie dla jednego z najlepszych profesorów rytmatyki. Szkoda tylko, że zadanie przed nimi postawione jest tak nieprzyjemne. Chodzi bowiem o tajemnicze zniknięcia kilku ze studentów Armediusa. Zniknięcia te są niezwykle interesujące, bo otacza je gruba warstwa kredowego pyłu. Podczas poszukiwań odpowiedzi dotyczących kolegów z akademii Joel pozna lepiej samego siebie, historię ojca, dzieje Nebrasku, smak prawdziwej przyjaźni i paraliżującego niebezpieczeństwa.

Po lekturze "Rytmatysty" stwierdzam, że Sanderson jest moim numerem jeden na liście autorów współczesnej fantastyki. Jego teksty dosłownie się połyka. Trzy wieczory i przeczytana książka. Skończona niezależnie od jej objętości, czy tematyki. Historie tworzone przez pisarza nigdy nie są banalne, przy czym sposób ich przedstawienia nie wymaga od czytelnika szczególnego skupienia, dzięki językowi, którym autor operuje. Przyznaję, że obawiałam się pewnej powtarzalności, ale nigdzie jej nie znalazłam. Ani w postaciach, ani w światach przedstawionych, ani w kolejach losu bohaterów. Następne dziełem Sandersona znajdującym się na mojej liście do przeczytania jest "Droga Królów", ale najpierw dokończę Cixin Liu i jego pierwszy w serii "Problem Trzech Ciał". Ślę Wam moc uścisków. Serwus, Ludu Książki!

środa, 17 lipca 2019

Małgorzata Musierowicz "Brulion Bebe B."

Ależ dziś ponuro. Niby lato, niby ciepło, ale mimo wszystko człowiekowi oczy same się kleją do snu. Siedzę ostatkiem sił za biurkiem i tylko spoglądam na zegarek oczekując magicznej godziny zero. Czasu, który pozwoli mi wyłączyć komputer, ubrać się i uciec do domu, pod koc. Do kubka z koalą na froncie i naparem z zielonej herbaty z kiwi i poziomką. Wakacyjny duch zabawy i energii w tym roku zupełnie mnie nie nawiedził. Ale ale! Obroniłam inżyniera z architektury. Na pięć. Zasłużyłam więc na oddanie się tysiącu lektur!

Nie znam lepszego sposobu na powrót do czytania po długim poście, jak chwycenie za którąkolwiek część "Jeżycjady". Mój projekt zapoznania się z całością na nowo trwa już jakiś czas, zatem wybór tytułu był dość prosty - kolejna część po "Opium w rosole". Padło zatem na historię Bebe i jej wczesnojesienne rozterki.

Bebe jest licealistką i właśnie mknie do domu z letniego obozu. Poznań jest parny, a w domu pusto. Mama nie wróciła jeszcze ze Stanów, a Konrada trzeba odebrać późniejszym popołudniem z kolonii. Wszystko jest pod linijkę, zaplanowane, zgodnie z grafikiem - tak, jak Bebe lubi najbardziej. Najgorsze, co się może w życiu wydarzyć, to zaburzenie tej starannie wypracowanej równowagi. Stoicka postawa nastolatki, to efekt próby stworzenia balansu dla barwnej postaci rodzicielki, zdecydowanie wyczerpującej limit eklektyzmu na ich wspólne, poznańskie M2. Cóż jednak po długoletnich treningach, skoro życie wcale nudy nie lubi i ukazuje to w najmniej spodziewanych momentach? Skoro tylko dziewczyna odnalazła idealną równowagę wszystko przewraca się do góry nogami. Mama wysyła list, że dostała pracę za oceanem i zostanie tam na dłużej, opiekunką Bitnerów zostaje zupełnie nieodpowiednia do tej roli Aniela, a Kozio przechodzi załamanie spowodowane bezsilnością. Na domiar złego zaraz zaczyna się rok szkolny, a Bebe absolutnie nie znosi fizyki ze wzajemnością rzeczonej, jak i pryncypała naukę tę wykładającego. Czy mogło być gorzej? Chyba nie. No naprawdę Los musiałby się bardzo postarać. 

I tu Wam podpowiem: nigdy nie wątpcie w przewrotność Losu. Ani w jego przeciwności. Ani w to, że być może jest przypadkowy. A już na pewno nie w jego wyczucie czasu. Otóż on to właśnie w najmniej oczekiwanym momencie przyprowadził pod okno niespokojnej Bebe Damba i jego niesamowite spojrzenie na świat. 
 

Mojego oddania Musierowicz tłumaczyć raczej nie trzeba, a może nawet nie powinno się zważywszy z mnogości słów dziękczynnych, które już posłałam w stronę pisarki. W tej części "Jeżycjady" najbardziej chyba podoba mi po cichu przemykająca postać Dmuchawca i to takie pragnienie życia, które ludzie niepotrzebnie często w sobie tłumią. Jak zawsze kilka słów z Brulionu przenoszę w swoją codzienność, a Wam ślę pozdrowienia. Serwus Ludu Książki!