wtorek, 22 marca 2016

English, please.

Jak radzicie sobie z tekstami obcojęzycznymi? Ja czytam teksty w oryginale tylko po angielsku. Niestety nie udało mi się opanować żadnego innego języka w takim stopniu, by w sposób bardziej lub mniej płynny przeczytać tekst dłuższy niż dziesięciozdaniowa czytanka w podręczniku. 
Czytam zawsze z ołówkiem w ręku i odpaloną aplikacją słownika. Wiem, że niektórzy uważają to za stratę czasu i wolą wysnuwać znaczenie zdania już po jego przeczytaniu. Sama też tak próbowałam i czasami zdarza mi się zostawiać słowo, którego nie znam, bo rozumiem doskonale co przeczytałam, ale w większości przypadków mam wrażenie, że umknie mi coś ważnego i potem zgubię wątek, bądź nie pojmę do końca o czym dany tekst tak naprawdę jest. Więc gdy tylko znajdę słowo, którego nie znam sięgam po tłumaczenie i na bieżąco wpisuję polski odpowiednik nad drukiem. Jestem wzrokowcem i dzięki temu lepiej zapamiętuję dotąd nieznane wyrażenia. 
Myślę, że kluczem jest również wybieranie książek, które faktycznie nas interesują. Moimi pierwszymi książkami przeczytanymi w oryginale była seria o Harrym Potterze i to była chyba możliwie najlepsza decyzja. Wiedziałam o czym czytam, szło mi to dosyć płynnie i utwierdziłam się w przekonaniu, że znam język na poziomie dobrym. Faktem jest również to, że tekst J. K. Rowling prócz słownictwa odnoszącego się bezpośrednio do magii jest dość prosty językowo, współczesny. Gorzej rzecz by się miała gdybym chwyciła na przykład za "Dumę i uprzedzenie" lub za którekolwiek opowiadanie Conana Doyla ze względu na bardziej skomplikowane historycznie słownictwo. Co nie zmienia faktu, że kiedyś do nich na pewno sięgnę, bo przecież to klasyka klasyki i trzeba stawiać sobie nowe wyzwania.
W momencie kiedy kończysz uczyć się języka regularnie - tak jak to się robiło w szkole, powoli zapominasz, które litery powinny występować po sobie w konkretnym wyrazie. O ile z samym językiem słyszanym mamy do czynienia na co dzień (piosenki, filmy, youtube), o tyle z pisanym jest nieco gorzej i trzeba ćwiczyć, by wieloletnia nauka nie poszła w las. Nie zrozumcie mnie źle, nie uważam się za eksperta w tej dziedzinie, ale sądzę, że takie działanie może raczej pomóc, niż zaszkodzić. No i fajnie czasem przeczytać coś ciekawego w języku, w którym oryginalnie powstało - to taki ukłon w stronę autora :)





niedziela, 13 marca 2016

Neil Gaiman "Drażliwe tematy"

Serwus! Dziś znów przyznaję się do zbrodni. Otóż dokładnie kilka dni temu przeczytałam po raz pierwszy coś autorstwa Neila Gaimana. Jak mogłam? Pytam o to sama siebie, bo już po pierwszym opowiadaniu przepadłam zupełnie. 
Teksty moim zdaniem są doskonałe pod każdym względem. Tworzenie mrocznych światów, tajemnicy, elementu zaskoczenia, postaci! Możecie wyobrazić sobie moje wzdychania pełne miłości!
Zawsze darzyłam szczególnych szacunkiem ludzi, którzy potrafią dosłownie na kilku stronach stworzyć całą historię - zarysować otoczenie, przedstawić postać, wpisać w to akcję i zakończyć całość w sposób ciekawy i niebanalny. To niezwykła sztuka umieć zmieścić się ze wszystkim w tak krótkim tekście nie utraciwszy szlachetności słowa. Gaiman chyba doszedł do perfekcji. Co więcej nie tylko tworzy odrębne postaci i światy, ale również zapożycza ze znanych już w kulturze mainstreamowej motywów i tworzy własne anegdoty np. ze świata Doktora Who czy też legendy Sherlocka Holmesa nie utraciwszy nic z oryginałów postaci.
Gdybym miała wskazać moje ulubione opowiadanie z tego zbioru, to wahałabym się między "Kalendarzem opowieści" i "Jerozolimą". Pierwsze opowiadanie, a właściwie ich garść, to pochylenie się ku każdemu miesiącowi w roku i obnażenie ich z ukrywanych cech. Drugie opowiadanie, to historia małżeństwa, którego wycieczka do biblijnego miasta kosztuje własny spokój duszy.
Inne opowiadania są równie dobre, choć muszę przyznać, że zdarzyło mi się niektóre przeczytać dwukrotnie, bo gdzieś uciekł mi sens tekstu. Ale winą za to obarczam raczej moje rozkojarzenie niźli sam tekst. Poza tym autor zamieścił anegdoty z własnego życia dotyczące każdego opowiadania z osobna, które zarysowują nam tło tworzenia samego tekstu, co już samo w sobie jest atrakcyjne. 
Na sam koniec jako osoba wrażliwa na doznania wizualne chciałabym zwrócić uwagę na okładkę zbioru. Autorem ilustracji jest Dagmara Matuszak i muszę przyznać, że bardzo podoba mi się sposób oddania tajemniczego klimatu tekstów Gaimana. Chętnie przygarnęłabym plakat w podobnym klimacie w celu najzwyklejszego zachwycania się nim. A jeśli wy byście chcieli taki plakat, to KLIK i zamawiajcie! 
Jeśli jeszcze nie przeczytałeś żadnego opowiadania Neila Gaimana, to apeluję: zmień to, nie pożałujesz!



środa, 2 marca 2016

Terry Pratchett "Kapelusz pełen nieba"

Dzień dobry!
Wstyd się przyznać, ale dotąd przeczytałam tylko dwie powieści Terry Pratchetta i jeden zbiór esejów. Właściwie zaczęło się właśnie od tego zbioru. Wcześniej próbowałam przeczytać "Kolor magii' jeszcze będąc w szkole, ale tekst do mnie nie dotarł i w połowie odłożyłam książkę na półkę. Po przeczytaniu esejów i poznaniu twarzy Pratchetta dotąd mi nie znanej chyba wreszcie dojrzałam do jego powieści i oto jestem z "Kapeluszem pełnym nieba" wydawnictwa Prószyński i S-ka znalezionym w jednym z warszawskich antykwariatów w atrakcyjnej cenie ;)
Zanim zacznę chyba powinnam zaznaczyć, że wydanie, które posiadam różni się odrobinę od nowszego i stąd nie dziwcie się proszę różnicami w imionach i nazwach. Szczerze mówiąc nie mam pojęcia z czego to wynika. 
Ale do rzeczy! Autor przedstawia nam Akwilę Dokuczliwą - młodą czarownicę, która dopiero uczy się swojego niezwykłego fachu. Zgodnie z postanowieniem czarownic ma ona udać się do panny Libelli, która zaopiekuje się nią i pokaże co tak naprawdę niesie za sobą ten niezwykły dar. Okazuje się jednak, że opiekunka Akwili nie jest postrzegana jako wartościowa w świecie czarownic z powodu dziwnej przypadłości, którą młoda wiedźma stara się poznać. Może też się okazać, że praca, którą wykonuje panna Libella nie spodoba się nastolatce i ta zatęskni przez to do swoich owiec i niezwykle niewielkich przyjaciół - Fik Mik Figli. 
Jak to w powieściach z magią w tle nie obejdzie się bez niezwykłych przygód i niebezpiecznych, niechcianych towarzyszy. Wszystkiemu przygląda się postać starej czarownicy - babci Weatherwax, która wzbudza wiele podziwu, a co za tym idzie i niepokoju. Całość otoczona obrazem charakterystycznym dla powieści fantastycznej - pogranicze średniowiecza, dużo drewna, dużo lasów, dużo ciemności, dużo tajemniczości. 
Mnie losy Akwili bardzo przypadły do gustu. Powieść jest idealną towarzyszką jazdy komunikacją miejska. Pozwala odciąć się od szarej rzeczywistości podróży do pracy. Poza tym doskonałe poczucie humoru Pratchetta nie pozwoli nikomu nudzić się ani chwili, zapewniam.
Kończąc moje subiektywne wywody: na Waszym miejscu bym przeczytała.