poniedziałek, 19 października 2020

Neal Shusterman "Kosiarze"

Dzień dobry, dawno mnie tu nie było. Moje plany dotyczące tego, że będę czytać, pisać i fotografować regularnie spaliły na panewce. Bardzo. Przykro mi, że ten rok wygląda tak, jak wygląda. Pandemia zabrała nam dobre kilka miesięcy życia i tak oto mamy październik, na dworze króluje jesień, a ja nie pamiętam jak wyglądało lato. Ostatnio czytanie idzie mi trochę lepiej, zwłaszcza, że zainwestowałam w subskrypcję na storytel i wysłuchuję lektur stojąc w korku jadąc do pracy. Nie zmienia to jednak faktu, że chyba zapomniałam jak się pisze. Ratuje mnie tylko regularnie uzupełniany dziennik, dzięki któremu pamiętam jeszcze podstawową budowę zdań. 

Skoro wspomniałam już nowy sposób czytania książek pociągnijmy dalej ten temat. Storytela mam od dwóch tygodni, sprawdza mi się doskonale. Na początku miałam ogromną blokadę, ale możliwości poznawania większej liczby książek mnie przyciągnęła. Moją pierwszą lekturą byli "Kosiarze", za których sięgnęłam po obejrzeniu shelftouru u Zaksiążkowanych na Youtube. Książka wydawała się w moim guście i nie pomyliłam się - wciągnęła mnie bez słowa ostrzeżenia.

Przenosimy się do przeszłości, do czasu, kiedy śmierć została w pełni zwyciężona dzięki nauce. Ludzie nie chorują, nie czują bólu, nawet ich emocje są tłumione przez specjalne nanity w ciele. Nadal jednak rodzą się dzieci, a to sprowadza na społeczeństwo odpowiedzialność za to, by zachować na ziemi odpowiednią równowagę. Jej to właśnie strzegą kosiarze. Zawód, jak sama nazwa wskazuje, nie należy do najprzyjemniejszych. To właśnie sędziowie przeprowadzają zbiory odsyłając na drugą stronę losowo wybrane osoby i (jeśli przyjdzie na to czas) samych siebie.

My w pełni skupiamy się na losach dwojga żyjących w tym świecie nastolatków, którzy zupełnie niespodziewanie stają się praktykantami jednego z kosiarzy. Ona wywodząca się z ułożonej, acz nudnej rodziny naukowców. On nazywający się sałatą, której nikt nie chce ani nie potrzebuje na kanapce pełnej innych pyszności. Oboje charakteryzujący się wysokim poziomem moralności nie są zachwyceni biegiem wydarzeń, lecz z czasem przywiązują się do nauczyciela. Zaskakująca śmierć opiekuna sprawia, że spokojna nauka zmienia się w niebezpieczne śledztwo i walkę o przetrwanie. Zwieńczeniem szkolenia ma być śmierć jednego z nich.

Książka wciąga od pierwszych stron. Człowiek chłonie świat, który jest mu przedstawiany. Jest coś hipnotyzującego w mówieniu o śmierci z taką łatwością. Trudno podczas lektury nie zadawać sobie dziesiątek pytań. Pytań z serii tych skupiających się na ludzkiej moralności, na wejrzeniu w prawdziwego siebie. Ponadto jest to jedna z tych książek, które nieco przerażają, bo nie są totalnie niemożliwe.

poniedziałek, 17 sierpnia 2020

Ida Pierelotkin "Tajemne życie magów" PREMIEROWO

Każdy człowiek wyobraża sobie życie osób wyjątkowych w różny sposób. Królowa angielska z pewnością co ranek wita się z całą służbą i psami. Gwiazda rocka ma ogromny dom z kręgielnią w piwnicy, gdzie rozgrywają się turnieje sąsiedzkie. Ulubiony pisarz zaś zamyka się na cały dzień w biurze i nie przestaje tworzyć aż do zmierzchu i tak przez co najmniej dwa miesiące ciurkiem. Zdecydowana większość z nas jednak zgodzi się chyba ze mną, jeśli stwierdzę, że życie magów wyobrażamy sobie jako niekończącą się przygodę, gdzie każdy problem rozwiązuje się odpowiednim czarem. Co jednak jeśli życie tych ostatnich jest usłane podobnymi problemami, co nasze? 

Poznajmy zatem trzech magów warszawskich: Maga Pierwszego, Maga Drugiego i Maga Trzeciego. Zastanawiacie się pewnie dlaczego nie wymieniam ich nazwisk lub chociaż pseudonimów. Otóż podstawową cechą każdego dobrego maga jest przede wszystkim jego tajemniczość. Ujawniając swoje imiona nasi bohaterowie utraciliby znacznie na tajemniczości, a do tego dopuścić nie chcemy! Magowie, o których pisze Ida Pierelotkin mają wspólny problem - otóż okazuje się, że we współczesnym świecie trudno znaleźć miejsce, gdzie porządny mag mógłby znaleźć pracę pozwalającą utrzymać pięcioosobową rodzinę (musicie bowiem wiedzieć, że magowie mają zawsze trójkę dzieci tej samej płci), a która pozwalałaby im w pełni sprawdzić się w swojej prawdziwej pasji. 

Nie uważacie, że problem ten jest dosyć powszedni? Cóż za zaskoczenie, gdy dowiadujesz się, że nawet magowie mają dosyć przyziemne kłopoty, prawda? Możecie być natomiast pewni, że ich kłopoty nie biorą się wcale z przyziemnych przyczyn. Jeśli bowiem właściciel komisu samochodowego zatrudnia cię po to, byś zaczarowywał samochody tak, by wyglądały na nówki sztuki, gdy w rzeczy samej są to totalne graty, lub zatrudniając się jako osoba przepowiadająca przyszłość musisz założyć spódnicę, udawać kobietę i porządnie koloryzować, to trudno jest zaliczyć takie sytuacje do zupełnie normalnych. 

Każdy z poznanych przez nas Magów ma swoją wyjątkową historię, każdy z nich chciałby też po prostu znaleźć w życiu miejsce, w którym będzie mu zwyczajnie dobrze. Całe szczęście ich bajania wysłuchuje jeszcze jedna, wyjątkowa postać, którą określić śmiało możecie jako nieomylna, wspaniałą, wyjątkową lub doskonałą. Wszystkie te epitety są odpowiednie, ponieważ to ten właśnie bohater drugiego planu rozwikła wszystkie zawirowania, znajdzie złoty środek, uratuje sytuacje, słowem: jak zwykle poukłada wszystko na swoje miejsce.

Dawno tak przyjemnie nie czytało mi się książki nibyfantastycznej. Używam przedrostka "niby", bo jestem zdania, że autorka podglądała mnie zza zasłonki w naszym praskim bloku i widziała moje ostatnie zmagania ze znalezieniem swojej roli w świecie. Z tego miejsca powinnam również serdecznie podziękować za podniesienie na duchu, ponieważ ta właśnie cecha wydaje mi się głównym celem "Tajemnego życia magów". To wspaniałe jak prezentując życie wyjątkowe można opowiedzieć o sprawach zupełnie przyziemnych. Skoro magowie mogą zmagać się z problemem odnalezienia celu w życiu, to i nam nie powinno być przez to wstyd! Nie ma nic złego w szukaniu własnych możliwości, w podejmowaniu ryzyka, w rezygnowaniu ze spraw, które sprawiają nam przykrość. 

Książkę serdecznie polecam zarówno tym młodszym, jak i starszym czytelnikom! Jestem pewna - nie pożałujecie lektury. Serwus, Ludu Książek!

                                                     

                         Za książkę i możliwość jej zrecenzowania bardzo dziękuję Redakcji Wydawnictwa Akapit Press :)

sobota, 20 czerwca 2020

Małgorzata Musierowicz, Emilia Kiereś "Na Jowisza! Uzupełniam Jeżycjadę"

Wspaniałość pani Małgorzaty Musierowicz - Siostrzycy, Mamy, Żony, Córki, a w odczuciu czytelników prawdziwej Przyjaciółki nie zna granic. Człowiek sobie myśli, że kobieta, która pisze tak ciepłe książki musi być wyjątkowa, ale nie zdaje sobie sprawy z tego, skąd ta wyjątkowość się bierze. 


Jeśli dobrze wczytać się zarówno w "Tym razem serio.." jak i w "Na Jowisza!..." nie sposób nie zauważyć, iż to, jaką jest autorką i jakie treści przekazuje nam - swoim wiernym fanom Musierowicz, w dużej mierze jest takie, a nie inne dzięki ludziom, którzy ją otaczają. Dzięki rodzinie - domowi, w którym się wychowała i tym, który stworzyła, dzięki przyjaciołom - tym ze szkolnej ławki, tym korespondencyjnym i tym poznanym zupełnie przypadkiem, dzięki ludziom z branży, którzy potrafią przenieść góry oraz dzięki czytelnikom, którzy nie pozostają wyłącznie biernymi obserwatorami procesu twórczego. 

Książka ta, jak sam tytuł wskazuje, faktycznie jest formą uzupełnienia Jeżycjady. Ilustracje namalowane przez autorkę, przedstawiające niezobrazowanych do tej pory bohaterów to prawdziwa perełka. Muszę przyznać, że wiele z tych osób wyobrażałam sobie w zupełnie inny sposób. Opowieści z życia wzięte, które nieco zmienione wplątane zostały w wątki ulubionych bohaterów, to cudowność w czystej formie. Zaś fakt, że niektóre postacie zostały zlepione nie tylko z wyobraźni autorki, ale również z cech osób z jej bliskiego i dalszego otoczenia sprawia, że wyobraźnia się tylko rozpędza. 


Nie wiem czy jest coś przyjemniejszego niż poznanie ukochanego autora nieco bardziej. Móc czytać o sytuacjach z życia wziętych, o anegdotkach rodzinnych, o słoikach pod choinką, o kochanym bracie, mamie, ciotce, mężu i dzieciakach. Wszystkie te zakamarki, do których wpuszcza nas Musierowicz są niczym czterolistna koniczynka znaleziona zupełnie niechcący podczas codziennego spaceru. Przedłużałam proces czytania jak tylko mogłam - czytałam tylko do poduszki, po maksimum trzy rozdziały, ale niestety mimo wszystko zdecydowanie zbyt szybko dotarłam do zakończenia. "Na Jowisza!..." jest książką, o której czytelnik marzy, by nigdy się nie skończyła. Trzymajcie zatem kciuki, by kiedyś pojawił się jeszcze co najmniej jeden taki pomysł. Marzę o tym, by móc przeczytać to jeszcze raz, od nowa.