sobota, 19 października 2019

Ben Guterson "Hotel Winterhouse"

Uwielbiam targi książkowe wszelkiej maści, gdyż często to właśnie na takich eventach udaje mi się znaleźć sporo książek, o których istnieniu nie miałam pojęcia, a które po niedługim czasie okazują się wspaniałymi perełkami. W tym roku po raz pierwszy trafiłam na targi książki dla dzieci i to był mój osobisty strzał w dziesiątkę. Warszawskiego Konesera opuściłam z ogromną płócienną torbą po brzegi wypełnioną książkami i prezentami dla dzieciaków w mojej rodzinie. Co jednak najprzyjemniejsze, to fakt, że udało mi się zamienić kilka słów z różnymi wydawnictwami pytając o tematykę pozycji, które oferują, o ilustracje, o autorów i o ogólny odbiór wśród dziatwy. Poznałam kilka zupełnie nowych wydawnictw, o których nigdy wcześniej nie słyszałam, bo niestety giną w natłoku tych popularniejszych i większych. Do jednych z tych nowo poznanych należy Wydawnictwo Dwukropek, które przyciągnęło mnie do swojego stoiska wspaniałymi, kolorowymi i wymyślnymi okładkami. Mój wzrok niemal natychmiast padł na "Hotel Winterhouse" i po kilku słowach o czym to właściwie i dlaczego warto zdecydowałam się spróbować książek od Dwukropka.

Tym razem naszą bohaterką jest dziewczynka o niesłychanym wręcz nosie do zagadek słownych. Fascynują ją znaczenia wyrazów, źródło ich pochodzenia, szyki zdań, możliwość, które w ogóle niosą ze sobą litery, głoski i słowa. Wiecie na przykład czym jest drabinka słowna, albo czym rządzi się anagram? Elizabeth w tych i w wielu innych przypadkach doszła już niemal do mistrzostwa, co przez niektórych (czytaj przez ciotkę i wuja) uznawane jest za dalece nienaturalne dla nastolatki. Dziewczynka mieszka z wujami od śmierci rodziców i codziennie wysłuchuje o ilości wydanych na nią pieniędzy, o kłopotach, które przysparza, o barierach, które im stwarza i ogólnie jakie to jest skaranie mieć taką dziewczynę pod swoim dachem.

Życie Elizabeth jak możecie wnioskować po pierwszych słowach tej recenzji nie jest usłane różami. Naprawdę trudno jest odnaleźć się w świecie, gdzie nie można uświadczyć ludzkiej sympatii. W celu zilustrowania sytuacji w jakiej znajduje się nasza bohaterka wyobraźcie sobie spędzanie świąt daleko od bliskich, zupełnie samotnie, w miejscu, w którym nigdy nie byliście. Razem z rozpoczęciem przerwy bożonarodzeniowej Elizabeth zostaje wysłana przez wujostwo do hotelu w górach. Ma tam spędzić trzy długie tygodnie. Ciotka wyprawia ją z reklamówką z kilkoma ciuchami i trzema dolarami na niezbędne wydatki. Całe szczęście hotel, do którego dociera późną godziną wieczorną okazuje się prawdziwą bajką. Jest ogromny i piękny, a jego właściciel osobiście wita dziewczynkę i odprowadził ją do pokoju. Jak to możliwe, że wujostwo stać na całe trzy tygodnie pobytu Elizabeth w takim miejscu? 


Wielu gości, otwarcie mówi, że przyjeżdża do Winterhouse regularnie czując się w nim jak w drugim domu. Wyjątek stanowi małżeństwo w czerni, które przyprawia dziewczynkę o gęsią skórkę. Ich dziwne zachowanie rozpala czerwoną lampkę w głowie dziewczynki. Z czasem Elizabeth poznaje tajemnice hotelu, który wprost czeka na ich wyjawienie i rozwiązanie wszystkich zagadek drzemiących w starych ramach, za zamkniętymi drzwiami jak i między bibliotecznymi zbiorami. To właśnie biblioteka hotelu Winterhouse jest pierwszym puzzlem tej niezwykłej układanki. Elizabeth bowiem już pierwszej nocy jest świadkiem niepokojących wydarzeń mających miejsce wśród książek i niedługo potem znajduję maszynopis czegoś, co jest wspaniale tajemnicze i musi zostać w całości przeczytane. 

Z czasem wydarzenia w hotelu Winterhouse przyjmują dziwny obrót. W centrum wydarzeń znajduje się wcześniej wspomniane małżeństwo i Norbridge. Całą trójkę zdaje się łączyć coś więcej niż zależność goście-właściciel i Elizabeth z pomocą nowego przyjaciela - Freddiego ma zamiar odkryć tę tajemnicę. Dziewczynka nie wie jednak, że to będzie bardzo niebezpieczne zadanie. Może jednak, dzięki feriom spędzonym w hotelu Wintehouse, Elizabeth dowie się czego więcej o samej sobie?

Książka jest super. Trochę jak klasyczne powieści detektywistyczne XIX wieku, trochę jak opowiadanie z pogranicza fantasy. Nadal nie wiem czy którakolwiek postać zasłużyła na miano mojego faworyta - niestety żaden bohater nie zyskał mojej pełnej sympatii. Nie zmienia to jednak faktu, że książka mi się podobała i chętnie sięgnę po kolejną część, a Was namawiam do lektury. Serwus, Ludu Książki!

piątek, 11 października 2019

Emilia Kiereś "Miedziany listek" PRZEDPREMIEROWO

Podczas tegorocznych Warszawskich Targów Książki miałam niesłychaną przyjemność przedstawić się Pani Emilii Kiereś i zamienić z nią kilka zdań. Ujęła mnie jej serdeczność i taka wspaniała, kobieca delikatność. Uwielbiam takich ludzi, choć samej bliżej mi do roztrzepańca. Zapytana jak to jest mieć najfajniejszy zawód świata, pisarka odpowiedziała, że bosko. Taka odpowiedź mnie bardziej niż satysfakcjonuję i naprawdę nie potrafię być bardziej dumna z tego, że mamy pisarzy, którzy są tacy ludzcy, błyskotliwi, a rozmowa z nimi to czysta przyjemność. 

Podczas tej krótkiej pogawędki usłyszałam również kilka słów na temat "Miedzianego listka", więc wprost proporcjonalnie do zbliżającej się daty premiery rosła moja ekscytacja. Miałam nadzieję, że Wydawnictwo pozwoli mi zajrzeć w stronice nowych przygód jeszcze przed oficjalnym puszczeniem książki w obieg i całe szczęście moje prośby zostały wysłuchane. Zatem jestem świeżuteńko po lekturze, pełna ochów i achów, i teraz będę opowiadać co spowodowało wszystkie te westchnienia.

Mamy pierwsze dni września. Wszyscy ekscytują się nowym początkiem, zapachem niezapisanych zeszytów i możliwościami które niesie ze sobą kolejny rok szkolny. Tereska też cieszy się na myśl o drugiej klasie. W planach jest siedzenie w ławce z Ewką, przykładanie się do nauki i miła zabawa na przerwach.  Niestety, jak to w życiu często bywa, nie wszystko idzie po jej myśli. Wraz z wielkim zawodem na najbliższej przyjaciółce Tereskę dopada dojmujące poczucie samotności. Krzesełko obok w klasie jest puste, kuzyn Antek zagląda do nich coraz rzadziej, a do tego nikt nie wierzy jej, że wytropiła prawdziwego potwora. Dziewczynka kocha swoich rodziców, ale nie rozumie dlaczego nie chcą postarać się o kolejne dziecko. Posiadanie młodszego rodzeństwa rozwiązałoby wszystkie jej problemy. Z czasem jednak w życiu Tereski pojawia się promyk nadziei. Podczas jednej z eskapad tropiących Tereska, Antek i Iga gubią się w pobliskim lesie. Próbując odnaleźć drogę do domu trafiają w ramiona mamy jednego z kolegów z klasy naszej bohaterki - Jasia. Okazuje się, że chłopiec rozumie ją lepiej niż mogłaby się tego spodziewać, a potwór może wnieść w życie obojga dzieciaków przyjaźń na całe życie. 

Postać Tereski to prawdziwy bohater godny naśladowania. Dziewczynka nie boi się powiedzieć co jej leży na sercu, nie ma problemu z przyznaniem się do winy i przeprosinami, a do tego jest wspaniale uczynna i otwarta na innych. Jej dojrzałość z pewnością wynika z tego, co wynosi z domu przesiąkając miłością rodziców i ich życiową mądrością. Warte podkreślenia jest również to, jak dziewczynka reaguje nie tylko na przykre sytuacje, ale również na szczęście, które jej się przytrafia. Potrafi faktycznie cieszyć się z drobnych gestów, dostrzec je w pozornie niewartych uwagi słowach i przekazać iskierkę dalej w świat.

Emilia Kiereś posiada niespotykany dar pełnego zrozumienia dziecięcych emocji i opisania ich dokładnie takimi, jakie są dla dzieci. Jej słowa docierają zarówno do młodszych, jak i do dużo starszych czytelników. Dzięki temu oddanie się lekturze jej książek dzieciom pomaga zrozumieć, co też dzieje się w ich sercu i głowie, a starszych motywuje do brania czynnego udziału w zmaganiach pociech z codziennymi nieuśmiechami. Nam - dorosłym często zdarza się bagatelizować dziecięce problemy porównując je do kłopotów w pracy, domu, czy tych finansowych. Wydaje nam się, że te błahostki związane z dzieleniem ławki w szkole, czy też byciem zawsze najsłabszym i najmłodszym nie są czymś wartym zmartwień. Każdy smutek warty jest pochylenia się nad nim, choćbyśmy nie wiem za jak drobny i niegroźny go uważali. Każdą łezkę bowiem można przekuć w uśmiech.


Za książkę i możliwość jej zrecenzowania bardzo dziękuję Redakcji Wydawnictwa Akapit Press :) 

poniedziałek, 30 września 2019

Jakub Ćwiek "Kłamca II"

Co sądzicie o wizji, w której wiara chrześcijańska w pewnym momencie historii zaczyna zależeć od bogów nordyckich i greckich? Szalony pomysł, prawda? A gdybym Wam jeszcze powiedziała, że skrzaty u świętego Mikołaja wcale nie pracują tam dobrowolnie i właściwie takimi zwykłymi skrzatami nie są? A! I jeszcze warto zaznaczyć, że nawet aniołowie nie zawsze radzą sobie ze zwykłymi śmiertelnikami.

Kuba Ćwiek jest mistrzem żartu. Potrafi w łagodny, aczkolwiek wyrazisty sposób wytknąć człowieczą głupotę. Najcenniejsze w jego zabiegach jest jednak to, że w słowach, które pisze nie czuć pogardy i snobizmu, a raczej przybicie soczystej piątki i ledwo słyszalny wspólny chichot. Postać Lokiego arcysprytnego i kłamliwego jak diabli jest o tyle ciekawa, że przy tym nie brak mu miliona ludzkich cech takich jak strach czy pycha. Może jest w dużej mierze zaczerpnięty z mitologii Skandynawów, ale polski pisarz obdarował go szczególnie ciętym językiem, nieprzeciętną inteligencją i cholernie przystojną twarzą.

Tę część Kłamcy podzieliłabym chyba na cztery główne części: Jenny, Hades, Pasja i Mikołaj. Każdy wątek jest doskonały w swoim, poniekąd brutalnym, zderzeniu z rzeczywistością. Najpierw ratujemy kobietę z opresji i podziwiamy siłę sławionego archanioła. Następnie tropimy bandę zapyziałych mieszkańców Olimpu ukrywających się w nowojorskich melinach i nie tylko. Następnie odkręcamy idiotyczny błąd przyjaciela, który zmusza nas do odegrania prawdziwej szopki. Finalnie lądujemy na Biegunie Północnym otoczeni bandą karłów, którzy do żywego nas nienawidzą i właściwie może warto by było zacząć modlić się o cud.

Wprowadzenie do historii postaci kobiecej i dwóch pomocników (których nomen omen pod koniec widziałam jako ulubioną gangsterską parę z Pulp Fiction) było strzałem w dziesiątkę. Nie tylko jeszcze lepiej osadziło to opowiadania w ziemskiej rzeczywistości, ale jednocześnie dało możliwość znalezienia nowych ulubieńców, z którymi w ten, czy inny sposób możemy się utożsamiać. 

Całość, jak zwykle, czytało się ultra szybko z nieustającym półuśmiechem na twarzy i przestrachem, że książka ma ograniczoną liczbę stron i zaraz się skończy. Język jest prosty, ale nie infantylny. Odniesienia do popkultury to cudo. Naśmiewanie się z grubego Bachusa, lekki niepokój związany z postacią Erosa i doszczętnie zmiażdżone marzenia na temat wioski świętego Mikołaja - cenię, cenię. W każdym razie namawiam Was do lektury, a sama uciekam umierać w agonii wysokiej gorączki (niech żyje jesień!). Serwus, Ludu Książki!

niedziela, 8 września 2019

Care Santos "Prawda" PRZEDPREMIEROWO

Szczęśliwe zakończenie zawsze brzmi dobrze, nie uważacie? Niesprawiedliwie osadzony w domu poprawczym chłopak w końcu dosięga sprawiedliwości i zostaje uniewinniony. Wychodzi na wolność, dostaje klucze do własnego mieszkania, w ręku ściska dłoń dziewczyny, którą kocha. Już nigdy nie będzie samotny i zmuszony do życia na marginesie społeczeństwa.

Pewnie domyślacie się, że skoro zaczynam wpis od tak niewiarygodnego wręcz natłoku szczęśliwości, to musi kryć się za tym jakiś haczyk. Nie mylicie się. Zastanówcie się, czy naprawdę sądziliście, że wraz z chwilą kiedy Eric opuścił więzienie świat nagle stanął przed nim otworem? A czy Wy w pełni zaufalibyście chłopakowi, który ostatnie cztery lata spędził za kratkami?

Pierwsze 24 godziny na wolności to dla Erica prawdziwy policzek. Xenia jest zmuszona go opuścić, być może na zawsze, w mieszkaniu koczują ludzie spod ciemnej gwiazdy, a świat wcale nie czeka z otwartymi ramionami. Życie na każdym kroku rzuca kłody pod nogi i to nie takie tam patyczki, tylko bydlaki z puszczy amazońskiej o średnicy nie mniejszej niż pięć metrów. 

Fakty z życia: nie można zapisać się do pośredniaka, nie mając dowodu. Nie wyrobisz dowodu nie posiadając aktualnego zdjęcia. Nie cykniesz fotki nie wydając pieniędzy. Nadmieńmy też, że zasób tych ostatnich z godziny na godzinę kurczy się coraz dotkliwej. Żeby trochę posilić portfel należałoby znaleźć pracę, ale kto chciałby zatrudnić chłopaka, który ostatnie 4 lata ma zupełnie wyjęte z życiorysu. I teraz słyszę całą masę okrzyków, że przecież to nie on zabił, jest niewinny, znalazł się tam niesprawiedliwie. Zaufajcie mi - nikt nie uwierzy na słowo, że jakikolwiek wyrok był niesprawiedliwy, a skazany po odsiedzeniu niemal całej kary został nagle uniewinniony. Zważywszy na masę przeciwności losu nikogo nie zdziwi też, że na horyzoncie pojawią się ludzie, od których Eric chcąc rozpocząć zupełnie nowe życie wolałby trzymać się jak najdalej. Niestety w dzielnicy, w której się wychował, to oni rządzą okolicą i bynajmniej nie zamierzają zostawić chłopaka w spokoju. Zaczyna się więc walka o lepsze jutro i ucieczka przed widmem życia na koszt kapryśnego szefa.

Na szczęście na świecie jest jeszcze dobro i ludzie, którzy właśnie nim kierują się w życiu. Choćbyście znaleźli się w najciemniejszej uliczce zawsze pojawi się promyk światła. Należy wtedy znaleźć w sobie odwagę chwycić go z całych sił i uwierzyć, że można odmienić swój los. Wyłącznie od nas zależy, którą ścieżkę w życiu wybierzemy i czy pozwolimy innym pomóc sobie w tworzeniu perspektywy na lepsze jutro. Czasami trzeba po prostu schować dumę do kieszeni i zaufać ludziom, którzy wyciągają do nas pomocną dłoń nie prosząc o nic w zamian. 

Poza tym pamiętajcie: książki mają ogromną moc!

Za książkę i możliwość jej zrecenzowania bardzo dziękuję Redakcji Wydawnictwa Akapit Press :)

sobota, 31 sierpnia 2019

Care Santos "Kłamstwo"

Choćbyśmy nie wiem jak próbowali ochronić najbliższych od wszelkich przykrości i niebezpieczeństwa. Choćbyśmy zamknęli ich w pokoju i nie dopuszczali do nich żadnych bodźców z zewnątrz. Choćbyśmy spędzali długie godziny na tłumaczeniu każdego możliwego scenariusz. Nie ochronimy ich od własnych decyzji nie zawsze świadomych i odpowiedzialnych. Nie zawsze też decyzje te będą wiązały się wyłącznie z negatywnymi skutkami. Czasem mogą przynieść ogromną naukę i uratować komuś życie.

Xenia to szesnastolatka o doskonałej średniej ocen, planach związanych z medycyną i nadopiekuńczymi (mogłoby się wydawać) rodzicami. Mimo ich ostrożności, by córka nie wpadła w nieodpowiednie towarzystwo dziewczyna przy okazji lektury "Buszującego w zbożu" poznaje przez internet interesującego chłopaka. Znajomość rozwija się w niespotykanym wręcz tempie. Prymuska szybko przywiązuje się do nowego kolegi i nie zważając na konsekwencje wyjawia mu o sobie coraz więcej informacji. Xenia szybko zatraca się w tej znajomości. Utrata dystansu odbija się na kontakcie z rodzicami, przyjaciółką i oczywiście na wynikach w szkole. Niestety pełne ekscytacji poszukiwania tajemniczego Marcela przynoszą odwrotne do oczekiwanych skutki. Okazuje się, że zarówno imię, jak i zdjęcie, które otrzymała na skrzynkę pocztową nie są prawdziwe. Zawstydzona postanawia zakończyć znajomość, opowiedzieć o wszystkim rodzicom i nadrobić zaległości w nauce i punktach na studiach. 

Serce jednak pozostaje złamane i nie tak łatwo jest je poskładać. Zwłaszcza jeśli po niedługim czasie otrzymuje się tajemniczą przesyłkę z domu poprawczego, w której znajduje się niepozorny na pierwszy rzut oka zeszyt. Została w nim zawarta historia chłopaka, który nie miał łatwego życia, a ponadto podjął w nim kilka złych decyzji odbijających się echem na jego przyszłości. 

Zaczynasz czytać myśląc, że zostaje Ci przedstawiona historia dziewczyny, która po prostu przez nieuwagę poznaje kogoś przez internet i zostaje okrutnie okłamana. Wydawałoby się opowieść bardzo sztampowa, dopóki nie wgryzie się w nią głębiej - dopóki nie pozna się całości historii, nie spróbuje się poznać lepiej jej bohaterów. W gruncie rzeczy nie jest to lektura o nieszczęśliwej znajomości, a o życiu po prostu. O tym, jak wiele zależy od tego, w jaki sposób nas wychowano, jak wyglądał nasz dom, jak często mówiono nam, że się nas kocha i czy pojawiały się chwile czystej radości. O tym, że los nie jest sprawiedliwy. O tym, że wiele sytuacji ma drugie dno, które pozwala inaczej spojrzeć nawet na najokrutniejszą zbrodnię. I finalnie o tym, jak nieokreślone są granice młodzieńczego oddania.


Za książkę i możliwość jej zrecenzowania bardzo dziękuję Redakcji Wydawnictwa Akapit Press :)

sobota, 3 sierpnia 2019

Agnieszka Tyszka "Nawijka na skajpie"

Przez dobrych kilka chwil zastanawiałam się nad tym, czy przypisać do tej recenzji etykietę literatury fantastycznej. Co prawda w "Nawijce na skajpie" są elementy nie z tego świata, ale nie do końca odpowiada mi określenie jej jako fantasy, czy sci-fi. W gruncie rzeczy główna bohaterka, to dziewczyna twardo stąpająca po ziemi, a sytuacja w której się znalazła dotyczy wielu osób w jej wieku... może prócz podróży w czasie. Mimo wszystko finalnie nie zdecydowałam się na ten krok w nadziei, że zostanie mi to wybaczone po kilku słowach rzeczowej recenzji.

Amanda po rozwodzie rodziców odnajduje się w zupełnie nowej rzeczywistości. Nie mieszka ani z mamą, ani z tatą, chwilowo raczej okupuje sofę w mieszkaniu przyjaciółki. Mama postanowiła wrócić do swojej pasji - historii i zaczęła studia w Krakowie, zaś z rodzicielem mieszkać niepodobna - zbyt dużo ich dzieli. Wraz ze zmianą miejsca zamieszkania, zmieniła się również hierarchia ważności. Od teraz Amanda musi na siebie zarabiać, zwłaszcza na swoje ukochane warsztaty flamenco. Właściwie nie powinno jej zaszkodzić przyzwyczajanie się do normalnej pracy, skoro nie planuje dalszej edukacji po maturze. Gdyby tylko sprzątanie obcych mieszkań, kończenie liceum i dodatkowe zajęcia tak bardzo jej nie męczyły. Jeszcze do niedawna nikt nie spodziewałby się, że Amanda tak bardzo zmieni swoje życie. Odmówi imprezy. Zatęskni za towarzystwem bliskich. Będzie trzymać na dystans chłopaka takiego, jak Ernest. Cóż, życie się zmienia i trzeba stawić mu czoła.

Podczas pierwszych odwiedzin Amandy u mamy w Krakowie wydarza się coś niewiarygodnego - nastolatka przenosi się w czasie. Los przerzuca ją do piętnastego wieku, kiedy światem rządziły zupełnie inne prawa. Jednym z założeń ówczesnego czasu był zakaz kształcenia na uczelniach wyższych kobiet. Dziś sytuacja taka wydaje się nierealna, ale wtedy wszyscy przyjmowali to jako rzecz naturalną. Prawie wszyscy. Nie można przecież zapomnieć o Nawojce - nastoletniej dziewczynie, która postanowiła za wszelką cenę oddać życie nauce i w przebraniu piętnastoletniego Jakuba uczęszczała na zajęcia Uniwersytetu Jagiellońskiego. Amanda ma to szczęście, że dzięki swoim podróżom poznaje Nawojkę i jej historię, która inspiruje do działania. Być może zmieni zdanie dotyczące dalszej edukacji, a może po prostu spróbuje pomóc komuś innemu?

To, co lubię najbardziej w literaturze tworzonej przez Agnieszkę Tyszkę, to podkreślenie niezwykłej siły dziewczęcych i kobiecych bohaterek przy jednoczesnym zrozumieniu postaci męskich. Naprawdę za to należą się wielkie brawa i moc uścisków, bo uczy dzieci i nastolatków subtelności i zrozumienia w takim prostym, codziennym życiu. Poza tym historie autorki zawsze zmuszają człowieka (tego dorosłego chyba szczególnie) do zastanowienia się nad wieloma aspektami istnienia. Podkreśla jak ważna jest pasja, hobby, rodzina i talent. Lubię takie książki.


Za książkę i możliwość jej zrecenzowania bardzo dziękuję Redakcji Wydawnictwa Akapit Press :)

poniedziałek, 29 lipca 2019

Brandon Sanderson "Rytmatysta"

Ciężko jest pisać, kiedy nie ma się tak zwanej "weny". Czym jest wena? Nie wiem. Nie utożsamiam jej ze słownikową regułką. Uważam, że jest raczej czymś na pograniczu ochoty, możliwości i sił witalnych. Szukałam zdania, którym mogłabym rozpocząć tę recenzję od dobrych kilku dni. Najpierw napisałam zakończenie posta, potem opis książki i dopiero na samym końcu zdobyłam się na zwalczenie blokady i nakreślenie swego rodzaju prologu. Czym go podsumować? Może pewnym wyzwaniem? Wyzywam samą siebie do tego, by w przyszłym miesiącu w końcu wypełnić płótno, które stoi za biurkiem i czeka na odkurzenie już od jakiegoś czasu. Stworzę coś pięknego! Cudnie! To teraz istota rzeczy - recenzja.

Przenieśmy się do alternatywnej rzeczywistości, gdzie losy świata potoczyły się odmiennie od historii, którą my znamy. Kształt świata również różni się od naszego. Doskonałym przykładem zmiany są Stany Zjednoczone, które w rzeczywistości stworzonej przez Sandersona stanowią grupę zbitych ze sobą wysp. Ponadto świat ten pogrążony jest w walce toczącej się na Nebrasku. W bitwach udział biorą Rytmatyści i dzikie kredowce zagrażające bezpieczeństwu ludności cywilnej. Kredowce, to stworzenia dwuwymiarowe zazwyczaj rysowane przez Rytmatystów. Tu też ukryte jest wytłumaczenie kim są Rytmatyści - to ludzie o wyjątkowych zdolnościach ożywiania linii tworzonych wyłącznie przy pomocy kredy. Sztuką to fascynuje się nasz główny bohater - nastoletni Joel. 

Mimo bezgranicznej miłości do rytmatyki Joelowi nie jest dane nią władać. Uczy się w Akademii Armedius wyłącznie dzięki temu, jego ojciec był wytwórcą kredy, a wykładów z ukochanej dziedziny słucha nielegalnie, kryjąc się w salach pod pretekstem dostarczania przesyłek i listów. Pewnego dnia życie obiera zupełnie nowy kierunek. Joel postanawia wykorzystać możliwość, którą daje mu los i pracować fakultatywnie dla jednego z najlepszych profesorów rytmatyki. Szkoda tylko, że zadanie przed nimi postawione jest tak nieprzyjemne. Chodzi bowiem o tajemnicze zniknięcia kilku ze studentów Armediusa. Zniknięcia te są niezwykle interesujące, bo otacza je gruba warstwa kredowego pyłu. Podczas poszukiwań odpowiedzi dotyczących kolegów z akademii Joel pozna lepiej samego siebie, historię ojca, dzieje Nebrasku, smak prawdziwej przyjaźni i paraliżującego niebezpieczeństwa.

Po lekturze "Rytmatysty" stwierdzam, że Sanderson jest moim numerem jeden na liście autorów współczesnej fantastyki. Jego teksty dosłownie się połyka. Trzy wieczory i przeczytana książka. Skończona niezależnie od jej objętości, czy tematyki. Historie tworzone przez pisarza nigdy nie są banalne, przy czym sposób ich przedstawienia nie wymaga od czytelnika szczególnego skupienia, dzięki językowi, którym autor operuje. Przyznaję, że obawiałam się pewnej powtarzalności, ale nigdzie jej nie znalazłam. Ani w postaciach, ani w światach przedstawionych, ani w kolejach losu bohaterów. Następne dziełem Sandersona znajdującym się na mojej liście do przeczytania jest "Droga Królów", ale najpierw dokończę Cixin Liu i jego pierwszy w serii "Problem Trzech Ciał". Ślę Wam moc uścisków. Serwus, Ludu Książki!

środa, 17 lipca 2019

Małgorzata Musierowicz "Brulion Bebe B."

Ależ dziś ponuro. Niby lato, niby ciepło, ale mimo wszystko człowiekowi oczy same się kleją do snu. Siedzę ostatkiem sił za biurkiem i tylko spoglądam na zegarek oczekując magicznej godziny zero. Czasu, który pozwoli mi wyłączyć komputer, ubrać się i uciec do domu, pod koc. Do kubka z koalą na froncie i naparem z zielonej herbaty z kiwi i poziomką. Wakacyjny duch zabawy i energii w tym roku zupełnie mnie nie nawiedził. Ale ale! Obroniłam inżyniera z architektury. Na pięć. Zasłużyłam więc na oddanie się tysiącu lektur!

Nie znam lepszego sposobu na powrót do czytania po długim poście, jak chwycenie za którąkolwiek część "Jeżycjady". Mój projekt zapoznania się z całością na nowo trwa już jakiś czas, zatem wybór tytułu był dość prosty - kolejna część po "Opium w rosole". Padło zatem na historię Bebe i jej wczesnojesienne rozterki.

Bebe jest licealistką i właśnie mknie do domu z letniego obozu. Poznań jest parny, a w domu pusto. Mama nie wróciła jeszcze ze Stanów, a Konrada trzeba odebrać późniejszym popołudniem z kolonii. Wszystko jest pod linijkę, zaplanowane, zgodnie z grafikiem - tak, jak Bebe lubi najbardziej. Najgorsze, co się może w życiu wydarzyć, to zaburzenie tej starannie wypracowanej równowagi. Stoicka postawa nastolatki, to efekt próby stworzenia balansu dla barwnej postaci rodzicielki, zdecydowanie wyczerpującej limit eklektyzmu na ich wspólne, poznańskie M2. Cóż jednak po długoletnich treningach, skoro życie wcale nudy nie lubi i ukazuje to w najmniej spodziewanych momentach? Skoro tylko dziewczyna odnalazła idealną równowagę wszystko przewraca się do góry nogami. Mama wysyła list, że dostała pracę za oceanem i zostanie tam na dłużej, opiekunką Bitnerów zostaje zupełnie nieodpowiednia do tej roli Aniela, a Kozio przechodzi załamanie spowodowane bezsilnością. Na domiar złego zaraz zaczyna się rok szkolny, a Bebe absolutnie nie znosi fizyki ze wzajemnością rzeczonej, jak i pryncypała naukę tę wykładającego. Czy mogło być gorzej? Chyba nie. No naprawdę Los musiałby się bardzo postarać. 

I tu Wam podpowiem: nigdy nie wątpcie w przewrotność Losu. Ani w jego przeciwności. Ani w to, że być może jest przypadkowy. A już na pewno nie w jego wyczucie czasu. Otóż on to właśnie w najmniej oczekiwanym momencie przyprowadził pod okno niespokojnej Bebe Damba i jego niesamowite spojrzenie na świat. 
 

Mojego oddania Musierowicz tłumaczyć raczej nie trzeba, a może nawet nie powinno się zważywszy z mnogości słów dziękczynnych, które już posłałam w stronę pisarki. W tej części "Jeżycjady" najbardziej chyba podoba mi po cichu przemykająca postać Dmuchawca i to takie pragnienie życia, które ludzie niepotrzebnie często w sobie tłumią. Jak zawsze kilka słów z Brulionu przenoszę w swoją codzienność, a Wam ślę pozdrowienia. Serwus Ludu Książki!

poniedziałek, 24 czerwca 2019

Joanna Kmieć "Dzieciaki z ulicy Księżycowej. Przygoda w zoo"

Witajcie po długiej przerwie. Cóż mogłabym przepraszać i mówić, że to się więcej nie powtórzy, ale to byłoby czcze gadanie, bo nie wiadomo co się człowiekowi w życiu przytrafi. Na ten, dajmy na to, przykład ja przez ostatnie miesiące siedziałam z nosem w komputerze i kreśliłam projekt inżynierski. Co prawda dyplom jeszcze nie obroniony (trzymajcie kciuki!), ale praca bezpiecznie złożona w dziekanacie, więc obok nauki do egzaminu jest chwila na odprężenie przy czymś, co ma fabułę i inne takie. Koniec dygresji, zapraszam na krótką recenzję nowego dzieła Joanny Kmieć.

Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę z tego, jak sprytnymi zwierzątkami są chomiki. Prócz kwestii tak podstawowych, jak liczba zębów - 16, liczba komór żołądka - 2 oraz liczba worków pokarmowych w policzkach, które potrafią rozciągnąć się do wielkości dwukrotności obwodu głowy - 2, są one też piekielnie inteligentne. Na przykład, gdy już zgłodnieją, ale przewrotem losu akurat znajdują się w kieszeni pewnej dziewczynki, to potrafią znaleźć sposób na wydostanie się z potrzasku i wyruszenie w podróż poszukiwawczą za smakołykami. Tak właśnie postąpił Lulek - pupil Julki, którego pewnego pięknego, letniego dnia dziewczynka postanowiła zabrać ze sobą na wycieczkę do zoo. Tam właśnie chomik uciekł z kieszonki dziewczynki i wyruszył na samodzielne poszukiwania czegoś do schrupania. W przygodzie poszukiwawczej Lulka prócz Julki bierze udział cała zgraja dzieciaków z ulicy Księżycowej, czyli: Stefan, Kostek, Aleks, Lidka i Maja. Każde z dzieci ma swoją rolę w misji - dziewczynki rysują podobizny, chłopcy wypatrują przez lornetki i pytają przechodzących ludzi o to, czy widzieli chomika przyjaciółki. Finalnie Lulek wraca do kieszeni Julki i otrzymuje za to smakowitą nagrodę, ale nie obywa się bez zwrotów akcji i niezwykłych przygód.

To urocza historia opowiedziana w poły za pomocą słów, a w poły dzięki pięknym ilustracjom. Strzał w dziesiątkę w przypadku dzieci, które dopiero uczą się czytać i poszukują w lekturze jeszcze nieco pomocy w zrozumieniu tekstu. Pozostając w kwestii obrazków warto zwrócić również uwagę na postać Aleksa, który porusza się na wózku inwalidzkim. Tekst nie wskazuje na niepełnosprawność chłopca. Dopiero dzięki kolorowym rysunkom jesteśmy w stanie spostrzec ten detal. To świetny sposób nauki integracji wśród dzieci - nie wykrzyknikiem i jednoznacznym wskazaniem na różnorodność, ale delikatnym zaznaczeniem naturalności sytuacji.

 Za książkę i możliwość jej zrecenzowania bardzo dziękuję Redakcji Wydawnictwa Akapit Press :)

wtorek, 30 kwietnia 2019

Laini Taylor "Marzyciel. Strange the Dreamer"

Długo zajęło mi dotarcie do końca tej książki. Nie wiem czy jestem na siebie z tego powodu zła, czy raczej wdzięczna za to, że mogłam dłużej podróżować po marzeniach Lazla - wyjątkowego młodzieńcza o wspaniałym umyśle. Jestem w środku przygotowywania dyplomu do obrony (inżynierze czekam!) i godzina spędzona na czytaniu pociąga za sobą kolejne trzy wyrzutów sumienia. W każdym razie rozbicie w czasie lektury znacząco wpływa na recenzję, dlatego też chciałam dać Wam o tym znać.

Skoro już jestem w pełni szczera, to chyba mogę od razu powiedzieć, że będzie to tekst pełen zachwytów i westchnień. Sięgnijcie po tę książkę, to sami zrozumiecie. Jest wprost przepełniona magią, niezwykłością i takim dobrem. Ma wszystko to, czego oczekuję od dobrej fantastyki. Przejdźmy jednak do konkretów.

Lazlo jest znajdą. Chłopakiem bez nazwiska, bez rodziny, bez historii. Jedynym jego skarbem jest miłość do książek, do mitów i legend. I tym właśnie umiłowaniem do niesamowitości Strange żyje powolutku między półkami w wielkiej bibliotece królestwa Zosmy. Żyje w cieniu Złotego Chłopca, który zachwyca wszystkich wkoło nie tylko swoim wyglądem, ale również osiągnięciami w dziedzinie alchemii. Jest jednak coś, co ich różni - siła marzeń. Lazlo marzy o dotarciu do Szlochu, o odkryciu jego tajemnic, o przywołaniu na nowo prawdziwej nazwy tego wspaniałego niegdyś miejsca. Thyon Nero zaś szuka sławy, próbuje sprostać wymaganiom rodziny, czując się przy tym jak prawdziwy bóg. Gdy pewnego dnia wszystko to, przez co Lazlo przez lata musiał znosić szyderstwa staje się prawdą, chłopak nie waha się, by choć raz w życiu dać sobie szansę. Rusza w wyorawę do Szlochu z lokalnymi i naukowcami. Mimo, że gra rolę zwykłego pomagiera, nie mógłby być szczęśliwszy. Gdy docierają na miejsce, oczom wszystkich ukazuje się problem miasta, jakim muszą sprostać. Tu też poznajemy losy kolejnej postaci - Sarai, które w niedługim czasie splotą się ze snami naszego marzyciela. Czy niezwykłej drużynie z Zosmy uda się rozwiązać problem Szlochu? Czy miasto odzyska swoją prawdziwą nazwę? Jakie losy czekają Lazla? Co będzie z Sarai? Czy Thyon już zawsze będzie wypierał rzeczywiste zdarzenia?

Pytań jest mnóstwo. Odpowiedź jest jedna: przeczytajcie Marzyciela! Ze swojej strony mogę jedynie zapewnić, że naprawdę nie znam osoby, która żałowałaby lektury tej książki. Jeśli tak, jak ja jesteście fanami na wskroś magicznej fantastyki, to koniecznie, choć spróbujcie. Serwus!

czwartek, 25 kwietnia 2019

Hayley Scott "Cześć, Króliczki!"


Widzicie to słonko za oknem? To idealny moment, by podzielić się z Wami słoneczkiem w postaci opowieści o kilku wyjątkowych króliczkach i ich właścicielce. Zwłaszcza, że historia pełna jest kolorów i przygód, a to oczywiście nasze ulubione elementy układanki pod tytułem "zabawa".

Ania jest rezolutną dziewczynką, lubi uprawiać roślinki na swoim balkonie w mieszkaniu na osiemnastym piętrze wysokiej wieży. Niestety niedługo sytuacja ma zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni. Mama podjęła decyzję o przeprowadzce na wieś, do jednorodzinnego domku, gdzie będą bliżej Taty. Zmiany zbliżają się nieubłaganie. Już w korytarzu stoją pudła pełne popakowanych zabawek i przyborów kuchennych, gdy do drzwi puka Babunia z prezentem dla naszej bohaterki. Zawiniątko okazuje się mieścić filiżankę trochę większą niż te klasyczne wiszące na haczykach w jadalni. Gdy przyjrzeć się bliżej okazuje się, że naczynko nie służy bynajmniej do picia herbaty, a tworzy miniaturowy domek otwierający się na dwie równiutkie części pełne oddzielnych pomieszczeń. Do zestawu dołączone są mebelki, niezbędne drobiazgi i rodzinka uroczych Króliczków. W skład naszej mini brygady wchodzi: tata - Gabriel Króliczek, mam - Bogusia Króliczek, córka - Zosia Króliczek i syn - Franek Króliczek. To nie są zwykłe figurki. Wystarczy, że człowiek się odwróci na chwilę, a one kic! wyruszają naprzeciw przygodzie. Nowy dom Ani również taką przygodą się okaże i kto wie, może prezent od Babci osłodzi dziewczynce całą przeprowadzkę?

"Cześć, Króliczki" to idealna lektura dla młodszych dzieci, które nadal ćwiczą swoją umiejętność czytania. By zachęcić czytelnika do zagłębienia się w lekturę - wszystko opatrzone jest pięknymi ilustracjami oddającymi jeden do jednego to, co właśnie dzieje się w naszej historii. A sama opowieść wypełniona przygodami, kolorami i wyjątkowościami to prawdziwa gratka dla każdego miłośnika literatury dziecięcej! 

Zatem ja wiozę moje króliczki do bratanków na weekend, a Was zachęcam do sięgnięcia po lekturę, jeśli tylko macie w domu szkraby uwielbiające niesłychane historie. Serwus!

 Za książkę i możliwość jej zrecenzowania bardzo dziękuję Redakcji Wydawnictwa Akapit Press :)