poniedziałek, 31 lipca 2017

Ida Pierelotkin "Wenus w pietruszce"

Gośka Tkacz - samo brzmienie tego imienia niesie ze sobą pewne przypuszczenia o charakterze jego właściciela. Bo nie Małgorzata, nie Gosia, nie Małgosia, a Gośka! Gośka jest twarda, wie na czym świat stoi, jak postępować z chłopcami i dziewczętami. Wie jak walczyć o swoje, jak odszczeknąć i jak się przymilić. Ogólnie ma świat ogarnięty w stu procentach. Nie to, co jej koleżanki.

A jednak czegoś jej brakuje. Nie myślcie, że jest jakąś chorą romantyczką, co to, to nie! Ale fajnie byłoby mieć chłopaka, z którym można by wyjść wieczorem na film, albo pograć w kręgle. Zwłaszcza, jeśli wszyscy są zajęci w swoich parach i jesteś skazany na piątkowe siedzenie w pokoju i oglądanie seriali. Gośka nie ma zamiaru się do tego nikomu przyznawać, nawet najbliższym przyjaciółkom. To nie w stylu pięknej, zadbanej, odpicowanej jak milion dolarów Gośki. 

Co do przyjaciółek, to jedna z nich jest totalnie zafiksowana na punkcie eko-życia. Wiecie. Wegetarianizm, weganizm, ziółka, kasza, ciecierzyca i tak dalej. Co więcej, ta też postać chce wyciągnąć swoje dwie pozostałe koleżanki z paczki na obóz eko-świrów. Normalnie dziewczyny by się nie zgodziły, ale sytuacja jest trochę bardziej skomplikowana. Kończy się gimnazjum, każda idzie do innego liceum, nie wiadomo co stanie się z wieloletnią przyjaźnią, trzeba skorzystać z ostatnich wspólnych wakacji. 

Tym sposobem dziewczęta ruszają w dwutygodniową wycieczkę na polską, wiejską dzicz. Łajno, krowy, zielsko i błoto. To tak w skrócie. Całe szczęście jest też na czym zawiesić oko! Gośka już na peronie Warszawy Centralnej zauważa wysokiego, tajemniczego chłopca i od tego momentu nie może oderwać od niego wzroku. Wiecie, to typ faceta, którego milczenie przyciąga każdą dziewczynę. Gdy więc Gośka zostaje wylosowana do pracy w parze właśnie z Baszkiem nie zamierzała nie wykorzystać tego cudownego zrządzenia losu! Okazuje się jednak, że przybliżenie się do chłopaka nie będzie tak proste, jak mogłoby się to wydawać. Zwłaszcza, że jego młodszy, bardziej przebojowy brat nie daje naszej bohaterce spokoju. Tkacz się nie poddaje i dalej knuje jak tu wykorzystać swój kobiecy wdzięk, by zainteresować starszego o kilka lat przyszłego studenta Akademii Sztuk Pięknych. 

Nic jednak nie idzie po jej myśli. Pojawia się dziewczę, które śmie z nią konkurować! Do tego jest to dziewczyna nosząca kolorowe, niedobrane ciuszki jakby dopiero co wróciła z podróży dookoła Afrykańskich wiosek ludów pierwotnych. A włosy, choć mają ładny kolor, to ułożenie ich pozostawia naprawdę wiele do życzenia. 

Zrządzeniem losu Baszko pewnego popołudnia nie wylogowuje się z fejsbuka, a wartę przy komputerze po nim obejmuje Gośka. Nie należy do osób wścibskich, ale sami musicie przyznać, że los sam podsuwa jej pod nos sposoby na to, by przekonać do siebie tego chłopaka. Wchodzi więc w wiadomości, a tam rozmowa z przyjacielem. Rozmowa o niej. Ale czy na pewno chciała zobaczyć takie słowa? Od tego momentu wszystko zacznie się naprawdę komplikować. Ale to już nie moja rola, żeby Wam o tym opowiadać. Żeby przekonać się o dalszych losach Gośki i jej wakacyjnego zauroczenia musicie sięgnąć po książkę. A uwierzcie mi, że warto!

To pierwsza powieść Idy Pierelotkin, którą miałam przyjemność przeczytać. "Wenus w pietruszce" napisana jest przyjemnym językiem - łatwym, ale nie trywialnym. Do tego autorka dołożyła kilka ciekawych uwag z zakresu istnienia w zgodzie z filozofią eco, raw i slow. Nie dajcie się zwieść historii, to powieść nie tylko o poszukiwaniu wzajemności w zauroczeniu. Tekst mówi również o szacunku do samego siebie, do wiary we własne możliwości i docenianie ludzi, którym naprawdę na tobie zależy.

Z tymi słowami Was zostawiam. Serwus, Ludu Książki!

  

Za książkę i możliwość jej zrecenzowania bardzo dziękuję Redakcji Wydawnictwa Akapit Press :) 

niedziela, 30 lipca 2017

Agnieszka Tyszka "Z lajkomierza Fryderyki"

Patrzę na statystyki z tego roku i jestem troszkę przerażona. Nieregularność z jaką umieszczam posty zarówno tutaj - na blogu, jak i w mediach społecznościowych (zwłaszcza ukochanym instagramie) jest przerażająca. Co gorsza taki bałagan mam nie tylko w książkach, ale i w pracy, szkole, domu, kalendarzu... Czasami siadam i zastanawiam się jak ludzie radzą sobie z całą masą obowiązków. Jak można pracować, dbać o dom, wychowywać dzieci i w tym wszystkim znaleźć jeszcze chwilę dla siebie? Ja nie mam połowy z tych spraw na głowie, a i tak ledwo daję radę. Nie poddam się łatwo, ale przyznaję, że chyba życie mnie ostatnio odrobinę przytłoczyło...

Przejdźmy jednak do istoty dzisiejszego wpisu - recenzji. Moje ukochane Wydawnictwo Akapit Press wysłało mi kilka dni temu dwie książki i o jeden z nich Wam teraz troszkę napiszę. Mowa o nowości pióra Agnieszki Tyszki, która to świeżynka nosi tytuł "Z lajkomierza Fryderyki". Wszyscy się pewnie teraz zastanawiacie czym jest ów "lajkomierz". Otóż, to najzwyczajniej w świecie blog naszej głównej bohaterki, która prócz pokazywania na nim zdjęć swoich niebanalnych - beżowych stylizacji zamieszcza również szybkie przemyślenia... musicie przyznać - Fika i ja mamy ze sobą coś wspólnego. 

Co może być gorszego niż siedzenie na jakiejś zapyziałeś wsi z niezbyt lubianą macochą i ojcem, którego i tak non stop nie ma w domu? Siedzenie w takim miejscu ze świadomością, że wszystkie koleżanki i blogowe konkurentki są w tym samym momencie w ciepłych krajach, a Twoja mama woli siedzieć w jaskiniach z nietoperzami niż z Tobą w domu, gdzie jest jej miejsce. Spójrzmy prawdzie w oczy - Fryderykę czeka naprawdę ciężki miesiąc, ale miejmy nadzieję, że na cyferce "jeden" się skończy. Skoro jednak nie ma innego wyjścia postanawia poznać nieco tę kupioną przez tatę ruderę. Skrzypiąca podłoga, zacieki na ścianach i sufitach, rozpadające się meble i wszędzie możliwe chyba wszystkie barwy różu. Bleh... Na szczęście podwórko wydaje się nieco przyjemniejsze, dużo w nim kwiatów, zielonych gąszczy i nikomu niepotrzebnych przedmiotów. Jak na przykład dziwna szklana kula, czy oranżeria i posąg kobiety bez głowy. Chociaż... to ostatnie może do czegoś się przyda. 

Fika nie jest zachwycona z obrotu jaki przyjęły wakacje w tym roku, jednak wydarzenia, które dzieją się w wioseczce, a zwłaszcza te, które bezpośrednio dotyczą dworku, w którym zamieszkali trochę jej ten urlop od szkoły urozmaicą. Musi przecież dowiedzieć się kto zostawił u nich na trawniku kamień z kartką z napisem "zdrajcy", kto leży na cmentarzu za domem, czyim duchem była zjawa, którą tam spotkała oraz kim były "kobiety z moich stron". W rozwiązaniu wszystkich tych zagadek pomogą jej koleje losu i przyjaciółki (nawet jeśli dotąd okazywały się być ignorantkami w postaci matki i macochy). 

Nie tylko Fryderykę w te wakacje czekają przełomy. Agatę - studentkę malarstwa, Urlike - dawną lokatorkę dworku i Elizę - nową głowę gospodarstwa również. Każda z nich odkryje w swoim życiu coś nowego. Każda z nich nauczy się czegoś nowego. Każda z nich zacznie inaczej patrzeć na swoje życie.

W tej książce najbardziej ujęło mnie spojrzenie na świat przez pryzmat oczu prawdziwych kobiet. Kobiet, które kochają, złoszczą się, czują strach, tęsknotę, obawy i wzruszenie. Przecież naszą największą siłą, rzekłabym nawet - supermocą są uczucia właśnie. Czyż to nie wspaniale, że nie boimy się ich okazywać, o nich mówić, uzmysławiać je sobie? Zarówno nasza nieco roztrzepana Fika, artystyczne dusze Elizy i Agaty, zamyślona Urlike i nawet matka Batmanka, to niezwykle silne kobiety. Każda z nich swój cokół kształtuje według własnego charakteru, buduje go z materiałów przez siebie wybranych i to wszystko widać podczas lektury "Z lajkomierza...". 

Jedyną zmianą, którą wprowadziłabym do powieści jest jej długość. Dla mnie książka jest odrobinę zbyt krótka. Miałam nadzieję na nieco więcej historii tajemniczej Urlike, na dalsze losy wątku: Batmanka-Fika-Macocha, na przekonanie się, że Agata prócz kobiet z przeszłości w swojej wystawie umieści również siebie samą i nową "kobietę z moich stron" - Elizę. Ale z drugiej strony może właśnie o to autorce książki chodziło? O niedokończoną historię, którą czytelnik może sobie wyobrażać, spekulować na jej temat? 

W każdym razie książkę serdecznie polecam, bo uważam, że jest świetną lekturą dla młodych dziewczyn, nastolatek, które kształtują swój charakter, szukają siebie. Dobrze jest pokazać im jak silne są kobiety, jak cel w życiu może przyjść niespodziewanie i jak to nie ma na świecie rzeczy, które miłość, przyjaźń i oddanie nie zmieniłyby w coś pięknego. Serwus, Ludu Książki!


  

        Za książkę i możliwość jej zrecenzowania bardzo dziękuję Redakcji Wydawnictwa Akapit Press :) 

piątek, 14 lipca 2017

@moondrive BOX OGNISTY

Kilka dni temu dotarła do mnie paczuszka od Moondrive Shop - Box Ognisty. Muszę Wam powiedzieć, że wahałam się do ostatniej chwili z zakupem, bo wcześniej niestety przejechałam się na wynalazku, jakim jest książkowe pudło niespodzianka. Z moondrive jest inaczej, bo dokładnie wiemy jakiej książki możemy się spodziewać, a jak wiadomo to właśnie ona jest najważniejsza.

Szczęśliwie tym razem nie zawiodłam się na tym fanowskim eksperymencie. Gadżety, które znalazłam w boxie bardzo mnie ucieszyły, a wiedziałam, że dostanę coś fajnego, bo wcześniej zrobiłam przeszukanie internetu w celu odnalezienia informacji o poprzednich pudłach. Okazało się, że w każdym było coś fajnego. Więc zaryzykowałam! I nie zawiodłam się. 


Wszystko przychodzi w pięknym, spersonalizowanym w stronę historii zawartej w książce pudełku. Nie wiem jak Wy, ale ja zawsze znajdę zastosowanie dla pięknego kartoniku. Jeden na pamiątki, inny na kredki, jeszcze inny na pocztówki od znajomych. Dlatego też i te pudełeczko nie pójdzie do kosza. Znajdę dla niego drugą życiową rolę. Środek tym razem wypełniony żółtym konfetti oraz fiołkową bibułką skrywa całą masę spo i niespo dzianek.



Przede wszystkim książka. Tym razem mamy do czynienia z powieścią Cindy Williams Chima pt. "Zaklinacz ognia". Najprzyjemniejszy jest chyba fakt, że jesteśmy jednymi z pierwszych posiadaczy tejże książki, gdyż jak to bywa z boxami dociera ona do nas przedpremierowo. Już sama okładka wiele mówi o wartości stron między nią zawartymi. Historia pełna przygód, zwrotów akcji, emocji, fantastyki. Zaczęłam ją czytać, za kilka dni pojawi się recenzja i sami przekonacie się, że to typ historii, która z pewnością wciągnie każdego. 




Pierwszą niespodzianką była poszewka na poduszkę. Piękny granatowy kolor, a na nim hasło, które mogłoby stać się moim życiowym motto. "Chcę wybrać się do wszystkich tych miejsc, które znam tylko z książek". Tak poproszę! Jasiek godnie leży na sofie w salonie i przyciąga wzrok każdego z gości. Poza tym cieszy moje oko, sama bardzo prawdopodobne, że nie zdecydowałabym się na taki zakup, a tu niechcący w postaci niespodzianki do mnie dotarł i wiem, że teraz już nie przejdę obojętnie obok podobnego gadżetu.




Drugim, większym prezentem okazał się kubek-słoik ze słomką. Mam w mieszkanku już kilka takich cudeniek. Są idealne na lato - na lemoniadę, kompocik, sok itp. Ten dodatkowo zachwyca piękną grafiką i przyjemnym, nieco surowym designem.




Ulotka z darmowym ebookiem! No doskonały jest to zaprawdę prezencik! Ja już swojego wykupiłam i czeka na półeczce TBR.




Takie dwie piękne chmurki czekały na dnie pudełka. To magnesy w postaci cytatów z książki, która jest oczywiście głównym tematem całego pudła. Piękne kolory beżu i buraczanej czerwieni, wspaniała treść na nich oraz uroczy kształt. Mnie bardzo się podobają i już znalazły swoje miejsce na lodówce. Myślę, że to naprawdę cudny pomysł, bo słowa będzie można analizować do woli w zależności od tego jaki nastrój nam dzisiaj towarzyszy.



Na koniec kilka drobiazgów w postaci zakładek, których nigdy dość i naklejki, która już wylądowała na obwolucie mojego kalendarza. Nie wiem czy zdajecie sobie z tego sprawę, ale jest we mnie coś z królowej książek. Dbam o nie jak matka.


Pudło to niezmiernie mnie ucieszyło. Czułam się jakby to były moje urodziny, albo gwiazdka. Już nie mogę doczekać się kolejnego, a z tego co wiem pojawi się ono już niedługo (illuminae). Oprawa graficzna wszystkiego jest przepiękna. Moje serce estetyka jest uradowane i chce więcej. Zamierzam podzielić się fantami z moim siostrzeńcem i tym samym zarazić miłością do moondrive boxów kolejne osóbki. 

Co sądzicie o takich pudłach-niespodziankach? Kupujecie sami podobne gadżety?