niedziela, 30 lipca 2017

Agnieszka Tyszka "Z lajkomierza Fryderyki"

Patrzę na statystyki z tego roku i jestem troszkę przerażona. Nieregularność z jaką umieszczam posty zarówno tutaj - na blogu, jak i w mediach społecznościowych (zwłaszcza ukochanym instagramie) jest przerażająca. Co gorsza taki bałagan mam nie tylko w książkach, ale i w pracy, szkole, domu, kalendarzu... Czasami siadam i zastanawiam się jak ludzie radzą sobie z całą masą obowiązków. Jak można pracować, dbać o dom, wychowywać dzieci i w tym wszystkim znaleźć jeszcze chwilę dla siebie? Ja nie mam połowy z tych spraw na głowie, a i tak ledwo daję radę. Nie poddam się łatwo, ale przyznaję, że chyba życie mnie ostatnio odrobinę przytłoczyło...

Przejdźmy jednak do istoty dzisiejszego wpisu - recenzji. Moje ukochane Wydawnictwo Akapit Press wysłało mi kilka dni temu dwie książki i o jeden z nich Wam teraz troszkę napiszę. Mowa o nowości pióra Agnieszki Tyszki, która to świeżynka nosi tytuł "Z lajkomierza Fryderyki". Wszyscy się pewnie teraz zastanawiacie czym jest ów "lajkomierz". Otóż, to najzwyczajniej w świecie blog naszej głównej bohaterki, która prócz pokazywania na nim zdjęć swoich niebanalnych - beżowych stylizacji zamieszcza również szybkie przemyślenia... musicie przyznać - Fika i ja mamy ze sobą coś wspólnego. 

Co może być gorszego niż siedzenie na jakiejś zapyziałeś wsi z niezbyt lubianą macochą i ojcem, którego i tak non stop nie ma w domu? Siedzenie w takim miejscu ze świadomością, że wszystkie koleżanki i blogowe konkurentki są w tym samym momencie w ciepłych krajach, a Twoja mama woli siedzieć w jaskiniach z nietoperzami niż z Tobą w domu, gdzie jest jej miejsce. Spójrzmy prawdzie w oczy - Fryderykę czeka naprawdę ciężki miesiąc, ale miejmy nadzieję, że na cyferce "jeden" się skończy. Skoro jednak nie ma innego wyjścia postanawia poznać nieco tę kupioną przez tatę ruderę. Skrzypiąca podłoga, zacieki na ścianach i sufitach, rozpadające się meble i wszędzie możliwe chyba wszystkie barwy różu. Bleh... Na szczęście podwórko wydaje się nieco przyjemniejsze, dużo w nim kwiatów, zielonych gąszczy i nikomu niepotrzebnych przedmiotów. Jak na przykład dziwna szklana kula, czy oranżeria i posąg kobiety bez głowy. Chociaż... to ostatnie może do czegoś się przyda. 

Fika nie jest zachwycona z obrotu jaki przyjęły wakacje w tym roku, jednak wydarzenia, które dzieją się w wioseczce, a zwłaszcza te, które bezpośrednio dotyczą dworku, w którym zamieszkali trochę jej ten urlop od szkoły urozmaicą. Musi przecież dowiedzieć się kto zostawił u nich na trawniku kamień z kartką z napisem "zdrajcy", kto leży na cmentarzu za domem, czyim duchem była zjawa, którą tam spotkała oraz kim były "kobiety z moich stron". W rozwiązaniu wszystkich tych zagadek pomogą jej koleje losu i przyjaciółki (nawet jeśli dotąd okazywały się być ignorantkami w postaci matki i macochy). 

Nie tylko Fryderykę w te wakacje czekają przełomy. Agatę - studentkę malarstwa, Urlike - dawną lokatorkę dworku i Elizę - nową głowę gospodarstwa również. Każda z nich odkryje w swoim życiu coś nowego. Każda z nich nauczy się czegoś nowego. Każda z nich zacznie inaczej patrzeć na swoje życie.

W tej książce najbardziej ujęło mnie spojrzenie na świat przez pryzmat oczu prawdziwych kobiet. Kobiet, które kochają, złoszczą się, czują strach, tęsknotę, obawy i wzruszenie. Przecież naszą największą siłą, rzekłabym nawet - supermocą są uczucia właśnie. Czyż to nie wspaniale, że nie boimy się ich okazywać, o nich mówić, uzmysławiać je sobie? Zarówno nasza nieco roztrzepana Fika, artystyczne dusze Elizy i Agaty, zamyślona Urlike i nawet matka Batmanka, to niezwykle silne kobiety. Każda z nich swój cokół kształtuje według własnego charakteru, buduje go z materiałów przez siebie wybranych i to wszystko widać podczas lektury "Z lajkomierza...". 

Jedyną zmianą, którą wprowadziłabym do powieści jest jej długość. Dla mnie książka jest odrobinę zbyt krótka. Miałam nadzieję na nieco więcej historii tajemniczej Urlike, na dalsze losy wątku: Batmanka-Fika-Macocha, na przekonanie się, że Agata prócz kobiet z przeszłości w swojej wystawie umieści również siebie samą i nową "kobietę z moich stron" - Elizę. Ale z drugiej strony może właśnie o to autorce książki chodziło? O niedokończoną historię, którą czytelnik może sobie wyobrażać, spekulować na jej temat? 

W każdym razie książkę serdecznie polecam, bo uważam, że jest świetną lekturą dla młodych dziewczyn, nastolatek, które kształtują swój charakter, szukają siebie. Dobrze jest pokazać im jak silne są kobiety, jak cel w życiu może przyjść niespodziewanie i jak to nie ma na świecie rzeczy, które miłość, przyjaźń i oddanie nie zmieniłyby w coś pięknego. Serwus, Ludu Książki!


  

        Za książkę i możliwość jej zrecenzowania bardzo dziękuję Redakcji Wydawnictwa Akapit Press :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz