środa, 20 maja 2020

Ben Guterson "Sekrety Hotelu Winterhouse"

Myślałam, że przy okazji dziwnej sytuacji na świecie i w kraju będę czytała więcej. Wyobrażałam sobie szczęście książek z biblioteczki, bo w końcu ktoś po nie sięgnie. Niestety nic z tych rzeczy. Brednia jakaś, bo czytam mniej niż przed marcem i jeszcze chwytam świeżynki dopiero co zakupione, zamiast dać szansę staruszkom. Dlatego też dziś słów kilka o nowych przygodach z Hotelu Winterhouse, które przyjechały ostatnią paczką z księgarni i od razu mnie zachwyciły (do tego stopnia, że już jedzie do mnie trzecia część cyklu). 

Elizabeth po raz kolejny rusza w bożonarodzeniową podróż do Winterhouse. Tym razem, inaczej niż w zeszłym roku, nic jej nie niepokoi, a przepełniona jest wyłącznie radością na myśl o spotkaniu z przyjaciółmi i rodziną. Niestety spokojną podróż zakłóca jej wyjątkowo nieprzyjemna rodzina. Młody chłopak zajmuje jej miejsce w autobusie w trakcie jednego z postojów, a jego rodzice zamiast uspokoić sytuację podsycają ją dwuznacznymi komentarzami. Niestety prędko okazuje się też, że upiorna trójka jedzie do Hotelu Winterhouse, zatem nasza bohaterka z pewnością nie widzi ich po raz ostatni.


Życie w hotelu dziadka nie potrafi być nudne. Po dotarciu na miejsce szybko okazuje się bowiem, że w ukochanym budynku prawdopodobnie kryją się sekretne korytarze, a w nich kolejne magiczne przedmioty, które w niepowołanych rękach mogą okazać się niebezpieczne. Wszystkim interesuje się podejrzanie dużo osób, w tym poznana pierwszego dnia rodzina Powterów i Elena - dziewczynka, która mimo własnej nienaganności nie wzbudziła zaufania naszych bohaterów. Elizabeth i Freddiego czeka wiele zagadek do rozszyfrowania i sekretów do odkrycia.

Podobnie jak poprzednim razem, jestem zachwycona historią stworzoną przez Bena Gutersona. Pomysłowość autora zdaje się nie znać granic, a szczegółowość z jaką opisuje każdy zakątek hotelu Winterhouse niemal fizycznie wprowadza czytelnika do tego fantastycznego miejsca. Lubię też postacie, które kreuje pisarz. Nie są one nigdy jednoznacznie dobre i złe. Przekazują emocje, popełniają błędy, potrafią sobie je uświadomić i uczą młodego czytelnika o procesie szlifowania własnego charakteru. Poza tym lektura obu części "Hotelu..." była po prostu wspaniałą zabawą. 

Jedyne nad czym ubolewam, to fakt, że sięgnęłam po tę książkę wiosną. Stwierdziłam przy okazji lektury, że o zimie i okresie bożonarodzeniowym powinno się czytać w listopadzie i grudniu - wtedy najlepiej czuje się klimat panujący w książkach. 

niedziela, 10 maja 2020

Agnieszka Tyszka "Bajkowe lulanki"

"Bajkowe lulanki" jak to wspaniale brzmi, prawda? W tych dwóch słowach pełno jest magii odkrywanej wieczorową porą. Magii niezwykle potrzebnej w tych dziwnych czasach, które ostatnio z hukiem zwaliły nam się na głowy. Dlatego polecam pokonywanie lęków dobrą lekturą, która podniesie na duchu, pozwoli się w sobie zatracić i opowie coś niezwykłego. Ja do tegoż zadania wybrałam lektury dla dzieci i młodzieży, które kryją w sobie słońce i kwiaty. To chyba moja najlepsza decyzja w tym roku!

Dzięki lulankom Agnieszki Tyszki przenosimy się w świat zakamarków wysokich traw i gęstych paproci. Tam gdzie rosną dzikie poziomki i borówki. Gdzie co kilka metrów natrafiamy na piękny kopiec należący do pracowitych mrówek lub srebrzysty majstersztyk pajęczej nici. Wśród wszystkich tych fantastyczności żyją wyjątkowe stworzonka. Każde z nich ma konkretne zadanie do wykonania, by życie na łące trwało bez większych niespodzianek. Jest tutaj dobra wróżka, niezwykle odważna biedronka, wyjątkowa babcia ćma, bardzo mądry żuk oraz wiele, wiele innych. Wszyscy żyją ze sobą w wyjątkowej symbiozie, a obrazek ten dopełniają wiatry, gwiazdy, słońca i deszcze.

Książeczka jest zbiorem opowiadań, w których głównymi bohaterami są poszczególne postacie, które możemy odnaleźć na łonie natury. W każdej historii odnajdziemy niezbędny w dobrej baśni morał i szereg zachowań przyporządkowany do tych dobrych i nieodpowiednich reakcji na czyjeś radości i smutki. Są to krótkie teksty, wprost idealne na kwadrans tuż przed snem. Wszystkie zakończone happy endem, więc nie musimy martwić się o jakość snu u najmłodszych pociech.

Mówiąc o przygodach, które serwuje nam książka nie można pominąć wspaniałych ilustracji specjalnie do niej stworzonych. Te wszystkie ukryte gdzieś w liściach i kwiatach twarze. Pięknie przenikające się kolory, zatarte linie i delikatne kreski. Wszystko na granicy jawy i snu. Idealnie oddają klimat niezwykłości, która jest podstawowym składnikiem wszystkich opowiadań Tyszki.  

Dotychczas spod pióra autorki czytałam wyłącznie książki dla starszych dzieci i nastolatków. Nie spodziewałam się zatem czegoś dla maluszków. A tutaj takie zaskoczenie! Nie dość, że swoją szatą graficzną ta niewielka książeczka wprost zachwyca, to jeszcze historyjki w środku są wprost stworzone do roli starej, dobrej dobranocki. Wszystko przedstawione dość prostym językiem, któremu nie brak barw i emocji tak ważnych w procesie edukacyjnym dzieci. Każda postać reprezentuje konkretne cechy, które są dość jasno potępiane, bądź nagradzane w toku fabuły, co pozwala również pielęgnować wrażliwość u najmłodszych. Jak zatem widzicie bajkowe lulanki niosą ze sobą nie tylko piękne ilustracje i przeciekawe historie, ale również przekazują bezcenne wartości pomagające w wychowaniu dobrych i ciepłych ludzi.

Na koniec, kwestią absolutnego wtrącenia, chciałabym zaznaczyć, że lulanki mnie oczarowały. Jest to dość szczególne zjawisko, ponieważ nie lubię owadów od najmłodszych lat. Po obejrzeniu Pszczółki Mai nie mogłam spać przestraszona niemal jak przy Muminkach. Tak więc dziękuję Pani Agnieszko za odczarowanie choć części z tych maluchów! 


               


Za książkę i możliwość jej zrecenzowania bardzo dziękuję Redakcji Wydawnictwa Akapit Press :)