poniedziałek, 20 stycznia 2020

Sarah J. Mass "Dwór mgieł i furii"

Dowiedziałam się ostatnio czegoś o sobie. Czegoś ważnego, dotyczącego książek. Okazuje się mianowicie, że wolno czytam. Cały czas wydawało mi się, że tempo czytania i ilość książek odkładanych po przeczytaniu na półkę jest wynikiem mojej opieszałości. Fakty zaś wskazują na to, iż winy nie można zrzucić całkowicie na moją motywację, bo po prostu mój mózg nie przerabia literek tak szybko, jak bym sobie tego życzyła.

Wracając jednak do meritum - przeczytałam drugą część cyklu "Dworu cierni i róż" i jestem zadowolona. Przyjemna była to lektura, choć czytałam ją długo, ale powód tego został opisany wyżej, więc nie ma potrzeby wgłębiania się w temat. Dalsze losy Feyry są fantastycznie przemyślane i cudownie zagmatwane. Witamy ją w zupełnie nowej odsłonie, przytłoczoną traumatycznymi wydarzeniami i odpowiedzialnością, którą za sobą niosą. Z jednej uwięzi w chacie z rodziną, którą musiała utrzymać przy życiu wpada w kolejną na dworze, który oczekuje od niej pełnego posłuszeństwa i oddania. Każdy jej ruch jest obserwowany i każdy coś oznacza. Zamknięta w czterech ścianach dosłownie szaleje pod natłokiem zadań wybawczyni Prythianu. Czuje się zdradzona i uwięziona.

Któż mógłby się spodziewać, że wybawieniem okaże się najgorsza szuja w świecie istot magicznych? Rhysand pokazał już na co go stać. Swoimi chytrymi zagrywkami dostał się do umysłu Feyry, napiętnował ją i niejako zmusił do przyrzeczenia, które będzie się za nią ciągnęło przez stulecia. Jak się jednak okazuje każde działania Księcia Dworu Nocy podyktowane było i jest potrzebą zapewnienia swoim poddanym bezpieczeństwa. Podczas pobytu w jednym z jego miast Feyra szybko pojmuje prawdziwe oblicze Rhysanda i lepiej rozumie też samą siebie. Czy to możliwe, że ten okrutny książę ma miękkie serce, a losy świata zależeć będą od stworzenia, którym się stała?

Rozumiem ten wszechobecny zachwyt całym cyklem o Feyrze. Maas potrafi w niezwykły sposób trafić w gust każdej kobiety tworząc męskich bohaterów rodem z powieści Jane Austen. Do wyboru, do koloru: altruistyczny Rhysand, tajemniczy Azriel, nieokiełznany Kassian, zaborczy Tamlin i oddany Lucien. Co, kto lubi. Ja stawiam całym sercem na Azriela. Poza tym książkę czyta się bardzo szybko i łatwo jest wciągnąć się w fabułę. Postaci drugo, trzecio, a nawet czwartoplanowi są z krwi i kości, a podziały i sytuacje społeczne mimo, że w świecie zupełnie fantastycznym są aż nazbyt prawdopodobne. Wydaje mi się, że to dzięki tym elementom od pierwszych stron czujemy się zaproszeni do świata "Dworu mgieł i furii" i mościmy sobie w nim wygodne miejsce na długo... bardzo długo.

piątek, 10 stycznia 2020

Aneta Jadowska "Dziewczyna z Dzielnicy Cudów"

Koniec dekady zamykamy fantastyką. Jestem w połowie "Dworu mgieł i furii", przy łóżku czeka "Harry Potter i komnata tajemnic", a tuż przed sylwestrem skończyłam "Dziewczynę z Dzielnicy Cudów". O tej ostatniej pozycji będziemy dziś rozmawiać, a muszę przyznać, że miałam przejścia z tą sztuką niemałe, ale do tego dojdziemy później.

"Dziewczyna..." wpadła mi w ręce przy okazji Targów Książki w Warszawie już jakiś czas temu, ale wiecie jak to jest z listą książek do przeczytania - ciągle tylko się wydłuża. Kupiłam ją na stanowisku SQN decydując, że to właśnie ten magiczny dzień, w którym przeczytam po raz pierwszy coś od Anety Jadowskiej. No i tak... pół roku później macie recenzję książki na blogu.

Akcja powieści dzieje się w świecie wspaniałym, w którym nasza stolica mieni się wieloma barwami magii, strachu, niespodzianki i odmienności. Niby ulice podobne, niby mosty też by się zgadzały, ale jednak Wars i Sawa są zupełnie innym miejscem niż to, które znamy z codziennej drogi do pracy. Porządek i bezpieczeństwo zapewnia Zakon, którego głową niezmiennie od lat jest jego Matka - Irena. Cienie (bo tak nazwano jej podwładnych) są wyspecjalizowanymi, bezwzględnymi zabójcami. Skrupułów im raczej brak, a jeśli znajdzie się jakiś wyjątek, to długo na rynku pracy miejsca nie zagości.

Główną bohaterką jest jeden z cieni - Nikita. Kobieta, która w swoim trzydziestokilkuletnim życiu przeszła niejedno. Co ciekawe, niemal każda wątpliwej jakości przygoda, która ją w życiu spotkała zdarzyła się z przyczyn rodzinnych. Matka psychopatka, ojciec dosłownie i w przenośni potwór wcielony, więc trudno się dziwić. Dziewczyna nauczona nie przywiązywać się do ludzi niemal idealnie nadaje się na profesjonalnego mordercę. Rzecz w tym, że praca w służbach grozi posiadaniem partnera,a tenże partner potrafi wywrócić życie do góry nogami. Robin - bo tak na imię mężczyźnie, który pojawia się niespodziewanie jako nowy współpracownik naszej wojowniczki, to niezwykły przypadek cienia. Jest tak łatwowierny, miły i sympatyczny, że coś musi być z nim nie tak... prawda? 

Pomysł na alternatywne ukazanie Warszawy to strzał w dziesiątkę. Zakon przyjmujący zlecenia na różne potwory i mutanty - bomba. Dzielnica Cudów - w ogóle mój osobisty ulubieniec, sama bym się zastanowiła nad spędzeniem tam kilku nocy, by sprawdzić czy zechce mnie w swoich szeregach. Gdyby tylko Nikita tak potwornie mnie nie denerwowała już od pierwszych stron własnej historii, to powiedziałabym, że książka jest jedną z lepszych przeczytanych w tym roku. Niestety główna bohaterka, a co za tym idzie narracja, którą prowadzi sprawiła, że czytanie szło dużo trudniej. Według mnie jest ona niestety mocno przerysowana. Taka trochę jak z amerykańskiego westernu, albo filmu z Liamem Neesonem. Skrzywdzona przez życie, dlatego zamierza nikogo już nie pokochać, nikomu nie zaufa i ogólnie gdyby mogła, to połowę populacji zarżnęłaby na miejscu. Nazywanie swoich pistoletów Inkwizycją i Zębuszką przeważyło szalę - od tego momentu wiedziałam, że my się po prostu nie polubimy. Za dużo w niej sztucznego patosu i nienaturalnej depresji.

W każdym razie książkę przeczytałam. Końcówkę to nawet powiedziałabym, że migusiem. Nie wiem czy sięgnę po kolejną część. Nikity nie znoszę, ale jej świat całkiem mnie wciągnął, więc kto wie...