czwartek, 9 marca 2017

J.K. Rowling, Jack Thorne, John Tiffany "Harry Potter i Przeklęte Dziecko"

Witajcie. Pierwszy post po długiej przerwie spowodowanej uczelnianymi i zdrowotnymi zawirowaniami i nie będzie to pochlebny tekst. Niestety. Pierwszy raz chyba napiszę, że coś mi się zupełnie nie podobało. Złapałam za coś, na co długo czekałam i o co jeszcze dłużej się martwiłam. Niestety, moje ciemne myśli się ziściły. Historia ze świata Harrego Pottera, pisana we współpracy z J.K. Rowling - coś, co powinno mnie, osobę, która dzięki tej autorce zaczęła zaczytywać się w książkach, zachwycić i przyprawić o zawał z radości, najzwyczajniej w świecie zasmuciła. Już tłumaczę, co się stało. 
Najpierw krótka wstawka o fabule. Pamiętacie ostatnią scenę, w której dorośli Potterowie i Weasleyowie stoją na stacji i żegnają swoje dzieci, które wsiadają do ekspresu do Hogwartu? W tym miejscu zaczynamy "Przeklęte Dziecko", a głównym bohaterem tej historii jest Albus - syn Harrego. Chłopak, jak każde dziecko w jego wieku, trochę się boi, do tego ma ojca bohatera, więc myśl o tym, że nie spełni wymagań innych jest tym bardziej przytłaczająca. I teraz się zaczyna. Albus zaprzyjaźnia się ze Scorpiusem (synem Dracona), trafia do Slytherinu, nie za bardzo idzie mu w szkole, on i Scorpius przeciw wszystkim, Albus nie lata dobrze na miotle, kłóci się z ojcem, odsuwa się od ojca, przestaje przyjaźnić się z dziećmi Weasleyów, ojciec na niego krzyczy, kropka. Po tym jakże szybkim przeglądzie skrajnych momentów i dziwnych wydarzeń następują kolejne, już nieco bardziej w stylu magicznego świata, ale nadal strasznie pędzące źródło przygód. Otóż Albus i Scorpius zamierzają uratować Cedrica Diggory`ego. Jak to się rozwija nie mogę Wam napisać, bo niechcący mogę zaspoilerować Wam zbyt wiele. Podpowiem tylko, że we wszystko wplątany jest zmieniacz czasu. 
Wszystko dzieje się w zawrotnej prędkości i nie za bardzo masz czas zastanowić się nad tym, co, kto czuje mimo, że wyrażają swoje emocje na głos. Nie podoba mi się przenoszenie świata magii w granice dramatu. Czułam się trochę jakbym czytała średniej klasy fanfiction. Historia jest ciekawa, ale to nie to. Poza tym cała otoczka postaci, które przecież tak dobrze znam, a które z upływem lat zmieniły się nie do poznania potwornie mnie zasmuca. Ron jest jakiś tandetny, Hermiona zbyt poważna, Harry robi z siebie sierotę, dzięki Bogu Ginny nie zawodzi i niezmiennie jest moją ostoją. Brakowało mi również innych bohaterów serii, bo jeśli nawet wzmianka o nich gdzieś się pojawiła, to była zdecydowanie niewystarczająca. Brzmię teraz pewnie trochę jak obrażona i niezadowolona z wyboru rodziców nastolatka, ale od początku pisałam Wam, że nie jestem profesjonalnym krytykiem literackim i wszystkie moje recenzje będą w stu procentach subiektywne. Sami się na to pisaliście. ;)
Czy polecam Wam przeczytać tę sztukę? Tak. Nie zajmie Wam to długo, a nigdy nie można w pełni polegać na opinii innych. Kto wie, może Wam konwencja ta bardziej przypadnie do gustu? Znam kilka osób, którym lektura "Przeklętego Dziecka" zdecydowanie się podobała, więc nic straconego! :) 
Tymczasem żegnam się z Wami. Kolejna recenzja będzie dotyczyła czegoś weselszego. Sięgnę po kolejną część "Jeżycjady" lub do czytanej w tej chwili "Muzy" Jessie Burton. Zaglądajcie tu czasem! Serwus, Ludu Książki!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz