poniedziałek, 1 stycznia 2018

Ewa Karwan-Jastrzębska "Hermes 9:10"

Witajcie pierwszego dnia wspaniałego, nowego roku. 2018... jak to brzmi? W moim życiu rok ten przyniesie już wcześniej zapowiedziane spore zmiany. Planujemy ślub na sierpień, wcześniej w czerwcu/lipcu chciałabym obronić inżyniera i wyruszyć w podróż do innego kraju (wstyd się przyznać, ale mam 25 lat, a jedyny mój wypad poza granicę Polski był jeszcze w podstawówce i to 5 km na stronę słowackich gór). Tak więc proszę Was o trzymanie kciuków za moje postanowienia i plany. Ja mocno ściskam paluchy za Wasze marzenia. A teraz czas porządnie rozpocząć pracowite 365 dni. Lecimy z pierwszą recenzją. Ściskam Was przemocno i zapraszam do czytania!

Jest kilka dni w roku, które bez wątpienia zaliczyć należałoby do wyjątkowych. Mowa tutaj oczywiście o Gwiazdce, dniu w który po raz pierwszy spadnie śnieg, ostatnim dniu szkoły, pierwszym dniu wiosny itp. Każdy z nas ma jednak dzień, który w pełni przypisać może wyłącznie sobie. To naturalnie dzień, w którym świętujemy nasze urodziny. I choć z biegiem lat magia tego wyjątkowego czasu przemija pod natłokiem zmartwień uciekającego czasu, to dobrze pamiętamy dziecięcą radość na myśl o nadchodzących urodzinach.

Co jednak, gdyby okazało się, że ten dzień faktycznie jest magiczny? Że w ciągu dwudziestu czterech godzin mogą wydarzyć się rzeczy wspaniałe? Możecie mi nie wierzyć, ale Feliksowi właśnie w dzień jego dziesiątych urodzin przytrafiły się rzeczy niemożliwe. 

Feliks Szczęśliwy - bo tak brzmi pełne imię i nazwisko naszego głównego bohatera, to chłopiec, któremu co roku w dzień urodzin przytrafiają się wyjątkowe przygody. Zazwyczaj sprawcą tychże wspaniałości jest wielki, rudy kot. Kot Ferdynand bowiem w urodziny Feliksa przemawia ludzkim głosem i zabiera chłopca do szczególnych miejsc. W tym roku nie tylko przeniósł ich oboje na magiczną stację kolejową, ale również dopilnował tego, by młodzieniec dowiedział się o misji, którą ma do wykonania. Drużniczka Starej Stacji zamierza prosić Feliksa o pomoc w odnalezieniu dziewczynki o imieniu Matylda, która niezmiennie służąc uśmiechem i pomocą innym zaginęła w miejscu mrocznych i smutnym. 

Feliks wraz z Ferdynandem ruszają na akcję ratunkową, wyjeżdżając ze Starej Stacji niezwykłym pociągiem, któremu nadano imię Hermes. Hermes za każdym razem wyjeżdża o tej samej godzinie - 9:10 przed południem i wiezie swoich towarzyszy do miejsc, które im się marzą. Chłopiec wraz ze swym pięknym rudym kotem kierują się jednak w zgoła inne miejsce. Kto bowiem chciałby podróżować do Stacji Bez Powrotu? Nie należą oni jednak do ludzi, którzy boją się byle czego i rzucają słowa na wiatr! Dotrą do miejsca docelowego i przywiozą Matyldę z powrotem do Starej Stacji Światu Semaforów. Czy uda im się utrzeć nosa Wielkiemu Mrokowi? Z pewnością, byle tylko nie dopadły ich Wątpliwości...

Wiele wątków powieści zdecydowanie chwyciło mnie za serce. Przypomniałam sobie jak wspaniale jest być dzieckiem, dać się ponieść wyobraźni, odkrywać świat dopisując własną teorię powstania, kierunku i celu. Jako przykład mogę podać chociażby sam pociąg. Nie powiecie mi chyba, że podróż tym środkiem transportu sama w sobie nie jest wyjątkowa? Ja doskonale pamiętam długie podróże pociągami do dziadków. Obrazy uciekające za oknem, odgłos szyn, gwizd ogłaszający start dalszej trasy. Dziś podróż pendolino może nieco straciła na atrakcyjności, ale nadal marzy mi się wędrówka koleją transsyberyjską.

Jeśli miałabym tę historię porównać do innej książki, znanej szerszej grupie czytelników, wybrałabym "Akademię Pana Kleksa". Jest w niej tyle samo tajemniczości, nieco niepokoju, uhonorowanie odwagi, rozhulana wyobraźnia i wszechobecna nadzieja. Jako odwieczna fanka Pana z wąsem i sztucznymi piegami jestem zachwycona!

Podsumowując. Czy polecam "Hermesa 9:10"? Bardzo! I to nie tylko tej najmłodszej grupie czytelników. Uważam nawet, że książka ta jest bardziej dla starszych, niż dla dzieciaków. Bo to nam powinno się przypominać, że każda historia może mieć szczęśliwe zakończenie. To my potrzebujemy niegasnącej nadziei, która w dzieciach wydaje mi się czymś całkiem naturalnym. Dobrze znamy uczucie zagubienia i słowa otuchy wydają się momentami niezbędne, a tej otuchy w Hermesie jest całej mnóstwo, zapewniam.

Poza tym szata graficzna! O raju! Jestem zakochana, szczególnie w grafice przedstawiającej Zosię. Pragnęłabym jeden taki rysunek na swojej ścianie w sypialni, gdzie zbieram podobne perełki. Dorota Kobiela, to prawdziwa mistrzyni. W malunkach oddała każdą najmniejszą nawet cechę niezwykłej historii. Magię, urok, tajemnice. CUDO!

(Dygresja: właśnie zorientowałam się jak różnie czytam książki w zależności od miejsca, w którym się właśnie znajduję. Nie mam tu na myśli bynajmniej salonu własnego domu, autobusu czy biblioteki, a raczej nastrój, który mi towarzyszy. Mamy koniec roku, więc dopadła mnie nostalgia i bardzo możliwe, że właśnie ona jest przyczyną mojego nieco filozoficznego podejścia do Hermesa.)



  

Za książkę i możliwość jej zrecenzowania bardzo dziękuję Redakcji Wydawnictwa Akapit Press :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz