środa, 21 lutego 2018

Maggie Stiefvater "Król Kruków"

Przestałam się okłamywać już dawno - nigdy nie będzie mi dane dorosnąć i nazwać się poważnym człowiekiem. Uwielbiam czytać literaturę dziecięcą i młodzieżową, i choć z roku na rok coraz bliżej mi do trójki z przodu, to nie wyobrażam odmawiać sobie przyjemności jaką jest czytanie książek, które prawdziwie sprawiają mi ogromną radochę. I choć (nie powiem) dość często sięgam po coś poważniejszego, to mimo wszystko chyba nigdy nie przestanie mnie ciągnąć do fantasy pisanego z myślą o młodych, chłonnych głowach nastolatków. I wiecie co w tym jest najlepsze? Nauczyłam się tego nie wstydzić. Nauczyłam się, powiedziałabym nawet, chwalić wśród ludzi tym,że "tak, znam się na literaturze dla dzieci, pomóc ci wybrać książkę dla chrześniaka?". Czy jesteście ze mnie dumni? Mam nadzieję, że tak, bo kosztowało mnie to naprawdę sporo wysiłku, by dojrzeć do myśli, że jestem właśnie takim człowiekiem - człowiekiem, który nadal potrafi zakochać się w postaci literackiej niczym piętnastolatka!

A skoro o platonicznej miłości już mowa, to może przejdźmy do sedna dzisiejszych wywodów. Otóż przed chwilą skończyłam czytać "Króla kruków" i już Was rozumiem. Rozumiem zachwyt każdą kolejną pojawiającą się książką Maggie Stiefvater, rozumiem malowanie jej postaci na zakładkach, rozumiem wzdychania brzmiące mniej więcej tak: "Och... Adam!". Ta powieść jest potwornie wciągająca. Haha... właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że słowo "potwornie" jest całkiem dobrze dobrane. Dawno nie czytałam czegoś, co wciągnęłoby mnie tak silnie i sprawiło, że na nowo chciałabym żyć w miejscu pełnym magii, tajemnicy i przygód. No właśnie, gdybyście mieli w zanadrzu jakieś przygody, to ja się piszę! 

Po książkę sięgnęłam zgodnie z moim noworocznym postanowieniem, które prawiło o tym, że sięgnę po powieści uwielbiane przez tłumy, coby sprawdzić czy i ja je polubię. W przypadku "Króla Kruków" okazało się, że jest ekstra i już zamówiłam sobie na bonito.pl kolejne części, żeby w tyle nie zostać z przygodami mojej nowej ulubionej zgrai nastolatków. Bo właśnie perypetie paczki chłopców, do której dołącza niezwykła dziewczyna są głównym wątkiem tej powieści. Już Wam tłumaczę jak to mniej więcej idzie. 

Jest sobie Blue, która mieszka w Wirginii z matką wróżką i całą zgrają innych niezwykłych ciotek, których oficjalnym zawodem jest stawianie ludziom tarota i inne takie. Problemem, który nieco doskwiera naszej ekstrawaganckiej głównej bohaterce jest przepowiednia, która mówi, że jej pocałunek zabije chłopca, w którym się zakocha. Rozumiecie? Nastolatki zazwyczaj marzą o baśniowym pocałunku, a tutaj, że tak to ujmę "sprawa się rypła". Tak więc Blue nie zamierza się zakochiwać, nie odziedziczyła po matce żadnego daru, a rodzinie służy tylko wzmacniając ich zdolności samą swoją obecnością. Chodzi do nudnej szkoły, w nudnym mieście, pracuje w knajpie, której głównym celem jest obsługiwanie bogatej młodzieży z prywatnej szkoły. Ogólnie sprawy nie mają się najlepiej choć pewnie już się domyślacie, że z biegiem słów los zmieni nieco kierunek. A losowi pomoże w tym grupka chłopców ze wspomnianej już wcześniej szkoły dla młodych milionerów. Gansley, Adam, Ronan i Noah - to są imiona interesujących nas młodzieńców. Każdy z nich jest zupełnie inny, każdemu w życiu przytrafiło się coś, co zupełnie zmieniło ich sposób patrzenia na świat, ale łączą ich dwie rzeczy: braterskie oddanie i poszukiwania magicznego grobu legendarnego Glendowera, do której to przygody mimo stanowczych ostrzeżeń Maury przyłączy się Blue. 

Powieść ma wiele przyjemnych zwrotów akcji, którym jak możecie się domyślić gorąco kibicowałam. Podoba mi się również to, że każda z postaci zarówno pierwszo, jak i drugoplanowych jest świetnie zbudowana, pełna emocji i twarzy zależnych od sytuacji, w której się znajduje. Mimo wszechobecnej magi i powrotów do legend nie czujemy się oderwani od rzeczywistości. 

Są jednak i minusy. Nie podobało mi się zakończenie. Ostatnie kilka stron naprawdę mnie zawiodły i nie chodzi tutaj o samą akcje, a raczej jej przekazanie. Jak już pewnie zdążyliście się zorientować nie jestem fanem otwartych zakończeń, nie lubię kiedy sprawy nie są przedstawione tak, bym mogła chociaż domyślić się finału, a tutaj niestety tak było. Kilka końcowych zdań podsumowujących rozdział kulminacyjny w przygodach naszej piątki było dla mnie niezrozumiałe. Nagłe przeskoki perspektywy, krótkie zdania i urwanie wątku. To nie dla mnie mimo, że wiem, że prawdopodobnie odpowiedzi wyszukam w kolejnych częściach. 

Tak więc tyle z moich zachwytów i uwag. Podsumowując książka nadal bardzo mi się podobała, niedługo sięgnę po kolejne części cyklu i Was również namawiam do zapoznania się z tą powieścią. Dobrze jest znów marzyć o niezwykłym! Serwus, Ludu Książek!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz