W życiu przychodzi taki moment, gdy wszystko, w co do tej pory wierzyłeś, co sobie wymarzyłeś, za co dałbyś sobie rękę uciąć zaczyna obracać się przeciw tobie, legnie w gruzach pozostawiając cię w zupełnej rozterce, zagubieniu i niemałych tarapatach. Pech chciał, że pierwsze zderzenie z rzeczywistością zazwyczaj nadciąga w najmniej oczekiwanym czasie - jak na przykład koniec szkoły i pora na decyzje o studiach, albo teraz muszę skupić się na swojej rodzinie, albo przecież zawsze wspieram swoich przyjaciół. Wiecie, o co mi biega. Jestem pewna, że każdy z tutaj zaglądających ma za sobą już niejeden zwrot akcji w filmie pt. "Wreszcie rozumiem", w którym losy bohaterów robią nam z mózgu wodę i trzeba wszystkiego uczyć się od nowa. W takim momencie życia poznajemy Alice i Lucę - naszych niepokornych bohaterów, a każdy z nich przedstawi nam pewną historię z własnego punktu widzenia.
Wszystko rozpoczyna się w Mediolanie, z którego to miasta pochodzi nasza para gołąbeczków. Rzecz w tym, że poznajemy ich w dość smutnych okolicznościach - Luca właśnie zamierza opuścić kraj, by pojechać na studia do Stanów Zjednoczonych, zaś w domu Alice ojciec traci pracę i życie całej rodziny nieoczekiwanie staje na głowie.
Każde z naszych bohaterów ma swoje demony do zwalczenia, a sytuacja, w której zastają swój związek nie pomaga w znalezieniu równowagi. Luca czuje się dalece zagubiony w nowym miejscu, źle mu, że wyjechał skłócony z ojcem, niemal ginie ratując nieznajomą z opresji w ciemnej uliczce gdzieś na przedmieściach, sam mieszka w melinie, a do tego jego studia ekonomiczne stoją pod wielkim znakiem zapytania. Alice martwi się o rodzinę - ojciec strajkuje w fabryce, mama przechodzi załamanie nerwowe, brat wydaje się równie zagubiony, co ona, do tego zamieszanie związane z gazetką szkolną i jej artykułem niespodziewanie wprowadza ją w dorosły biznes dziennikarski, który zdaje się na swojej drodze stawiać wyłącznie pułapki. Między naszą dwójką nie może być dobrze, jeśli prócz tego, co widzicie wyżej dołącza pojawienie się osób trzecich, za sprawą których ujawnia się zazdrość i uczucie zdrady. Pytanie zatem brzmi: czy poradzą sobie z przeciwnościami, a ich uczucie to przetrwa?
Ten rozdział w życiu Alice i Luci, to rodzaj domino, w którym każdego dnia przychodzi nowy upadek, nowa rozterka, nowe wątpliwości i ból. Gdy już wydaje się, że wszystko będzie w porządku i życie jakoś się ułoży, tuż za rogiem czai się kolejny cios i zagubienie. A wszystko nie tylko za przyczyną ich samym i łączącej ich więzi, ale również inny aspektów początków dorosłego życia, które bynajmniej nie są subtelne i nie dają czasu na namysł.
Osobiście bliżej mi do Alice i momentami miałam ochotę potrząsnąć Lucą. Rozumiem sytuacje, w której się znalazł i tę jedną decyzję, która pociągnęła za sobą lawinę złych wydarzeń, ale za każdym razem miałam wrażenie, że wystarczył kubeł zimnej wody i nieco rozsądku, by wszystko przywrócić na właściwy tor. Irytowały mnie jego rozmyślania, a brak konsekwencji potwornie denerwował, ale po pewnym czasie role się odwróciły i zupełnie nie pojmowałam zachowania Alice. Być może właśnie o to chodziło? By pokazać, że każdy czasem podejmuje po prostu głupie, impulsywne działania, przez które jest mu później wstyd? Niejeden przecież w drodze do dorosłości musi się zmierzyć z własną głupotą. Szczerze mówiąc w całej historii była tylko jedna osoba, która wydawała się zwyczajnie życzliwa i w pełni skradła moje serce - Guido, ale by poznać tę postać musicie sięgnąć po lekturę "Amore...".
Jeśli tak, jak Alice szukacie definicji miłości, to ta książka może okazać się najlepszym wyborem. Historia, którą przedstawia nie jest landrynkowa - tak, jak landrynkowe nie jest samo życie. W miłości obok wspaniałości, cudowności i ideału, są również spore złoża niepewności, błędów, strachu, zmęczenia i złości, o czym przekonała się nasza para i ich najbliżsi. I nie mówię tutaj wyłącznie o miłości między chłopakiem a dziewczyną, ale również o uczuciu kryjącym się w rodzinie, przyjaźni i pasjach. Bazując na historii opowiedzianej nam przez Francesco Gungui znalazłabym jedno słowo w polskim słowniku idealnie opisujące miłość - "burza". Zjawisko to jest przecież piękne, ale jednocześnie straszne, potrafi nieść ze sobą wiele szkód, ale towarzyszy mu niezbędny do życia deszcz. Czy piszę z sensem? Mam nadzieję, że tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz