Jako osoba, która z rzadka zagląda do zarysu fabuły często cieszę się niespodziankami w trakcie lektury. Tym razem było podobnie. Zachwycona okładką i ilustracjami w książce zupełnie nie spodziewałabym się tak bezpośredniego powrotu do klasycznej struktury baśni. Pierwsze dwadzieścia stron wywoływały gęsią skórkę, która towarzyszy historiom Andersena i braci Grimm. Niepokój spowodowany czającym się złem i niebezpieczeństwem. Czad! Później zew nadciągającej przygody, wędrówki, walki z niepowodzeniem. Następnie zdecydowany, odważny krok bohaterów. Po drodze kilka przeciwności losu, zawahań i strachu. A na koniec przeciwstawienie się złemu, odkrycie tajemnicy i miejmy nadzieje szczęśliwe zakończenie.
Ostatnie powieści Emilii Kiereś, które czytałam były życzliwe, ale bezpieczne. Dzwoneczek, gwiazdka i listek to artefakty książek zakotwiczonych w świecie bliższym naszej rzeczywistości, skąpanym w ogromnych ilościach promieni słońca. Tu zaś większość czasu spędzamy po ciemku, niepewni kolejnego dnia, owinięci magią, która nie zawsze prowadzi do dobrego. Nadal jednak motywem przewodnim historii jest miłość. Miłość, która pozwala uporać się z każdą przeciwnością losu, która zagubionych sprowadza do domu, pozwala odnaleźć szczęście w zwykłych codziennych czynnościach. I ja to sobie chyba najbardziej cenię w książkach dla dzieci i młodzieży - podkreślenie wagi miłości w życiu tego każdego najmłodszego i najstarszego człowieka.
Klara i Adam od śmierci rodziców mieszkają samotnie we dworze. Dni ciągną się w podobny sposób - pełne pracy i obowiązków. Ich wyjątkowe przywiązanie może poniekąd wynikać z niepełnosprawności dziewczynki. Klara bowiem jest niewidoma. Często prosi brata o to, by opisał jej świat wkoło. Fascynują ją zwłaszcza kolory. Brat zaś jest pełen podziwu sile woli u młodszej dziewczynki. Ich sielskie życie zmienia się nagle, razem z chłodnym deszczem i postacią niezgrabnej kobiety, która prosi o schronienie w dniu, w którym Klara po raz pierwszy zostaje sama w domu.
Po tym jednym zwrocie akcji, następne przygody zdają się spadać na rodzeństwo lawinowo. Na próbę wystawiona jest ich wiara we własne możliwości, w przywiązanie, w innych ludzi. Oboje spotyka niebezpieczeństwo, oboje muszą sobie z nim poradzić w pojedynkę i oboje też finalnie podejmują ważne, życiowe decyzje. Historia wydaje się opowieścią o rodzinnej miłości, odpowiedzialności za drugiego człowieka, walce z przeciwnościami losu i sile ducha. A wszystkiemu towarzyszy cygańska przepowiednia - jednak z tych, które nigdy się nie mylą.
Złożoność postaci. Zarówno Klara, jak i Adam są dobrymi dzieciakami bez dwóch zdań. Ale nie są Kopciuszkiem - posłusznym i grzecznym mimo wszystko. W ich zachowaniu owszem widzimy duże złoża życzliwości, ale też charakter, który w razie potrzeby ujawnia się, by wymierzyć sprawiedliwość, czy też sprzeciwić się ludziom podłym. Bardzo mi takie kształtowanie bohaterów odpowiada, bo uczy asertywności i siły ducha.
Jestem pod ogromnym wrażeniem możliwości pisarskich Emilii Kiereś. Człowiekowi się wydaje, że już wie na co stać danego autora, a on potrafi tak wspaniale zaskoczyć! To tylko świadczy o nieprzerwanym rozwijaniu się jako twórcy. O ćwiczeniu rzemiosła, w którym się pracuje. Jest to najpiękniejszy pokłon w stronę czytelników, którzy przebierają nogami na myśl o tym, co ich czeka przy okazji kolejnej premiery.
PS: wyobraźcie sobie moją radość, kiedy okazało się, że pies rodzeństwa wabi się Łobuz. W moim domu rodzinnym też mieliśmy Łobuza - czarnego boksera, który był naszym oczkiem w głowie. Powiedziałam o tym Tatusiowi, stwierdził skromnie, że wyznacza trendy. Serwus!
Ostatnie powieści Emilii Kiereś, które czytałam były życzliwe, ale bezpieczne. Dzwoneczek, gwiazdka i listek to artefakty książek zakotwiczonych w świecie bliższym naszej rzeczywistości, skąpanym w ogromnych ilościach promieni słońca. Tu zaś większość czasu spędzamy po ciemku, niepewni kolejnego dnia, owinięci magią, która nie zawsze prowadzi do dobrego. Nadal jednak motywem przewodnim historii jest miłość. Miłość, która pozwala uporać się z każdą przeciwnością losu, która zagubionych sprowadza do domu, pozwala odnaleźć szczęście w zwykłych codziennych czynnościach. I ja to sobie chyba najbardziej cenię w książkach dla dzieci i młodzieży - podkreślenie wagi miłości w życiu tego każdego najmłodszego i najstarszego człowieka.
Klara i Adam od śmierci rodziców mieszkają samotnie we dworze. Dni ciągną się w podobny sposób - pełne pracy i obowiązków. Ich wyjątkowe przywiązanie może poniekąd wynikać z niepełnosprawności dziewczynki. Klara bowiem jest niewidoma. Często prosi brata o to, by opisał jej świat wkoło. Fascynują ją zwłaszcza kolory. Brat zaś jest pełen podziwu sile woli u młodszej dziewczynki. Ich sielskie życie zmienia się nagle, razem z chłodnym deszczem i postacią niezgrabnej kobiety, która prosi o schronienie w dniu, w którym Klara po raz pierwszy zostaje sama w domu.
Po tym jednym zwrocie akcji, następne przygody zdają się spadać na rodzeństwo lawinowo. Na próbę wystawiona jest ich wiara we własne możliwości, w przywiązanie, w innych ludzi. Oboje spotyka niebezpieczeństwo, oboje muszą sobie z nim poradzić w pojedynkę i oboje też finalnie podejmują ważne, życiowe decyzje. Historia wydaje się opowieścią o rodzinnej miłości, odpowiedzialności za drugiego człowieka, walce z przeciwnościami losu i sile ducha. A wszystkiemu towarzyszy cygańska przepowiednia - jednak z tych, które nigdy się nie mylą.
Złożoność postaci. Zarówno Klara, jak i Adam są dobrymi dzieciakami bez dwóch zdań. Ale nie są Kopciuszkiem - posłusznym i grzecznym mimo wszystko. W ich zachowaniu owszem widzimy duże złoża życzliwości, ale też charakter, który w razie potrzeby ujawnia się, by wymierzyć sprawiedliwość, czy też sprzeciwić się ludziom podłym. Bardzo mi takie kształtowanie bohaterów odpowiada, bo uczy asertywności i siły ducha.
Jestem pod ogromnym wrażeniem możliwości pisarskich Emilii Kiereś. Człowiekowi się wydaje, że już wie na co stać danego autora, a on potrafi tak wspaniale zaskoczyć! To tylko świadczy o nieprzerwanym rozwijaniu się jako twórcy. O ćwiczeniu rzemiosła, w którym się pracuje. Jest to najpiękniejszy pokłon w stronę czytelników, którzy przebierają nogami na myśl o tym, co ich czeka przy okazji kolejnej premiery.
PS: wyobraźcie sobie moją radość, kiedy okazało się, że pies rodzeństwa wabi się Łobuz. W moim domu rodzinnym też mieliśmy Łobuza - czarnego boksera, który był naszym oczkiem w głowie. Powiedziałam o tym Tatusiowi, stwierdził skromnie, że wyznacza trendy. Serwus!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz